W sieci roi się od licznych nagrań, które bardzo dobrze obrazują to, jak po dwóch latach zmieniło się życie mieszkańców Krymu. Wraz z rosyjskim rublem miały tam przyjść wysokie zarobki i emerytury, miał się też znacząco poprawić poziom życia. Z budżetu federalnego miały zostać przeznaczone środki na rozwój krymskich miast, które według rosyjskich mediów „przez wiele lat były zaniedbywane przez władze w Kijowie". A zatem wraz z aneksją miała przyjść „cywilizacja i rozwój". Wiosną 2014 roku mieszkańcy oderwanego od Ukrainy regionu nie byli w stanie sobie wyobrazić, że po „zjednoczeniu się z Rosją" Moskwa narzuci prawdziwie policyjny styl rządzenia.
Zakaz protestowania
Mianowane przez Kreml lokalne władze w pierwszej kolejności pozbyły się niewygodnych Tatarów krymskich oraz zdelegalizowały zrzeszającą ich organizację – Medżlis. Doprowadzono też do ucieczki z półwyspu większości liderów krymskotatarskiej społeczności. Wydawało się, że byli oni jedynym problemem Moskwy, ponieważ to przeważnie Tatarzy krymscy protestowali przeciwko aneksji. Jak się jednak okazuje, problemy rosyjskich władz na tym się nie kończą
– Hańba policji! Hańba Rosji! – krzyczeli mieszkańcy niewielkiej krymskiej miejscowości Ałuszta, kiedy lokalni stróże prawa kilka tygodni temu rozpędzali manifestacje i wrzucali do radiowozów jej uczestników. Zatrzymano nawet deputowanego lokalnej rady miejskiej, który stanął w obronie swoich wyborców. Wtedy około 50 mieszkańców Ałuszty protestowało przeciwko budowie nowych atrakcji turystycznych blokujących mieszkańcom dostęp do morza.
Doszło też to tego, że za wejście na plaże zaczęto bezprawnie pobierać 100 rubli (równowartość 6 zł). Protest w tej sprawie został brutalnie rozpędzony przez policję i trwał zaledwie pięć minut. Policjanci tłumaczyli swoje działania tym, że protestujący nie mieli pozwolenia na przeprowadzenie „imprezy masowej". – Władze Krymu w ogóle nie wydają takich pozwoleń, ponieważ wszelkie protesty przeczyłyby rosyjskiej propagandzie. A ta twierdzi, że wszystko jest świetnie – mówi „Rz" krymska dziennikarka Anna Andrijewska, która po aneksji przeprowadziła się do Kijowa.
Kremlowskie media zignorowały temat, tak samo jak wtedy, gdy w maju krymska policja rozpędziła protest Kozaków w Symferopolu. Przybyli oni do budynku władz miasta, by prosić o zachowanie prywatnej uczelni kadetów (szkoła wojskowa dla młodzieży), która niebawem ma zostać zamknięta. Nikt do nich nawet nie wyszedł, a policja zatrzymała kilka osób. Na tym skończyła się cała akcja. Co ciekawie, to właśnie ci Kozacy pomagali Rosjanom dwa lata temu przy aneksji Krymu.