Najnowszy sondaż dla „Scotsmana", czołowego dziennika w Edynburgu, pokazuje, że już 53 proc. mieszkańców prowincji opowiedziałoby się w ewentualnym referendum przeciwko oderwaniu od Zjednoczonego Królestwa. To już niemal tyle samo, co w głosowaniu w tej sprawie dwa lata temu. Wówczas 55 proc. Szkotów odrzuciło niepodległość, a 45 proc. opowiedziało się za secesją.
Szkoccy nacjonaliści uważają, że budowa odrębnego państwa jest konieczna przede wszystkim ze względów politycznych. Choć po północnej stronie Muru Hadriana wyborcy systematycznie głosowali na Partię Pracy, a ostatnio na Szkocką Partię Narodową (SNP) o nastawieniu wyraźnie socjalnym, to i tak musieli godzić się z liberalnym podejściem w Londynie kolejnych rządów konserwatywnych. Ten argument wzmocniło jeszcze referendum z 23 czerwca, bo choć 62 proc. Szkotów opowiedziało się za pozostaniem w Unii, to wbrew ich woli większość Brytyjczyków postanowiła odwrócić się od integracji.
Zaraz po czerwcowym głosowaniu jedna piąta osób, które w referendum 2014 r. opowiedziały się przeciw niepodległości, zmieniła zdanie. Pierwsza minister Szkocji Nicola Sturgeon zapowiedziała także, że przeprowadzenie nowego referendum niepodległościowego jest „bardzo prawdopodobne". Jej zdaniem to konieczne, aby szukać wszelkich sposobów „pozostania w Europie".
Jednak jak podaje „Scotsman", dziś grupa przeciwników niepodległości sprzed dwóch lat, którzy zmienili zdanie, zmalała do 11 proc.
Co się stało? Wiele tłumaczy reakcja Unii. Pod koniec czerwca Sturgeon wyruszyła w podróż po stolicach Europy w nadziei, że znajdzie tam zrozumienie dla entuzjazmu Szkotów do integracji. Ale przeważył strach, że rozpad Zjednoczonego Królestwa okaże się przykładem dla innych ruchów separatystycznych, przede wszystkim w Katalonii.