Kadencja Ryszarda Czarneckiego jako wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego została wygaszona po tym, jak za jego odwołaniem zagłosowało 447 europosłów - czyli więcej niż wymagane dwie trzecie głosujących. To konsekwencja "poważnego uchybienia" w postaci porównania Róży Thun, europosłanki Platformy Obywatelskiej z EPL, do "szmalcownika".
- Parlament Europejski stworzył kolejny precedens ingerowania w politykę krajową - ocenił Ryszard Legutko. Jego zdaniem sama Róża Thun "jest znana z wypowiedzi niezwykle brutalnych", a "jej wpływ na obniżanie poziomu debaty publicznej jest znaczący". - Ale nam nigdy by nie przyszło do głowy, żeby te sprawy wywlekać na poziom PE. Natomiast druga strona nie ma żadnych skrupułów, stosuje wszystkie możliwe środki - dodał.
Legutko zwrócił jednak uwagę przede wszystkim na kontrowersje związane z interpretacją zapisów dotyczących głosowania nad odwołaniem. Regulamin PE przewiduje, że do odwołania wiceprzewodniczącego potrzeba dwóch trzecich oddanych głosów. Według interpretacji PE, głosy wstrzymujące się nie były brane pod uwagę. Gdyby było przeciwnie, Czarnecki utrzymałby stanowisko.
- Regulamin został rozciągnięty do granic niemożliwości - ocenił Legutko. - Interpretacja była skrajnie niekorzystna dla pana Ryszarda Czarneckiego. Pierwszy raz tak się zdarzyło, bo zawsze w tym parlamencie głosy wstrzymujące się liczyły. W tej chwili zrobiono ten zabieg, dzięki któremu uzyskano wynik taki, jaki chciano. Gdyby nie naciągnięto regulaminu, nadal mielibyśmy Ryszarda Czarneckiego jako wiceprzewodniczącego - powiedział polityk.
- Usunięcie ze stanowiska wiceprzewodniczącego Parlamentu Europejskiego jest możliwe w takim przypadku, gdzie naruszenia mają charakter ocierający się o postępowanie karne, ale z pewnością nie o kłótnie, spory czy słowo w starciu z innym politykiem krajowym - dodał europoseł PiS.