Sceny jak z wakacji w czasach mojego dzieciństwa w PRL. Tłum ludzi na peronie, próba wepchania się do nadjeżdżającego pociągu, w razie niepowodzenia czekanie na kolejny. Tak wyglądały dwa najcieplejsze dni ostatniego tygodnia na głównych dworcach Brukseli i Gandawy, skąd spragnieni słońca i świeżego powietrza ludzie próbowali dostać się na belgijskie wybrzeże. Podróż trwa około godziny, zatem opłacało się wyjechać nawet na kilkugodzinny spacer czy posiedzenie na plaży. A że był to też tydzień wymuszonych szkolnych wakacji i trwającej nieprzerwanie od miesięcy telepracy, to nic dziwnego, że pociągi były zatłoczone.
Tym bardziej że od ponad dwóch miesięcy Belgia jest zamknięta i nie można, poza wyjątkowymi uzasadnionymi przypadkami, wyjeżdżać za granicę. Nie pozostaje więc nic innego jak korzystanie z uroków własnego morza. Tyle że z epidemiologicznego punktu widzenia była to katastrofa. Dokładnie wtedy, gdy rząd ogłosił zaostrzenie i tak jednego z najostrzejszych w Europie lockdownów, telewizja pokazała tysiące ludzi tłoczących się na peronach i w pociągach.
Spragnieni towarzystwa
Pogoda pokrzyżowała też epidemiologiczne szyki w stolicy. W głównym brukselskim parku Bois de la Cambre właściwie w każde cieplejsze popołudnie i wieczór gromadziły się większe grupy młodych ludzi, spragnione towarzystwa. Gdy raz przejeżdżałam na rowerze przez park wieczorem, już z daleka widziałam tłum młodych ludzi i unoszącą się nad nimi chmurę dymu. Myślałam, że to grille, ale gdy podjechałam bliżej, poczułam zapach trawki. Policja patrolowała to miejsce, zwracała uwagę, wzywała do rozejścia się. Przez wiele tygodni to wystarczało, władza nie chciała konfrontacji, rozumiejąc, że wszyscy są zmęczeni trwającą ponad rok pandemią.
Ale w ostatni czwartek doszło do przesilenia. Około dwóch tysięcy młodych ludzi tłoczyło się na trawie, tańczyło, piło alkohol i nie reagowało na nakaz rozejścia się. Do akcji wkroczyła policja, użyła armatek wodnych, doszło do potyczek. Kilkadziesiąt osób, i po stronie sił porządkowych, i po stronie bawiącej się młodzieży, zostało rannych, na szczęście niegroźnie. Krzywda stała się też kilku policyjnym koniom, poniszczono policyjne samochody.
Rząd federalny i władze Brukseli nie mają wątpliwości, że to egoizm bawić się i narażać na zakażenie w sytuacji, gdy trzecia fala pandemii atakuje z całą mocą, a w szpitalach może zabraknąć miejsc. Belgijska minister spraw wewnętrznych Annelies Verlinden nazwała tę sytuację „policzkiem dla tych, którzy robią wszystko, co w ich mocy, by uszanować restrykcje związane z pandemią".