Epidemia w Belgii: Mieszkańcy kraju tracą cierpliwość

Belgia znacznie lepiej radzi sobie z pandemią niż rok temu. Ludzie powoli tracą jednak cierpliwość do trwającego od miesięcy twardego lockdownu.

Aktualizacja: 05.04.2021 22:00 Publikacja: 05.04.2021 18:23

Król Belgów Filip (z lewej) w fabryce szczepionek Pfizer/BioNTech w Puurs koło Antwerpii

Król Belgów Filip (z lewej) w fabryce szczepionek Pfizer/BioNTech w Puurs koło Antwerpii

Foto: Stephanie LECOCQ / various sources / AFP

Sceny jak z wakacji w czasach mojego dzieciństwa w PRL. Tłum ludzi na peronie, próba wepchania się do nadjeżdżającego pociągu, w razie niepowodzenia czekanie na kolejny. Tak wyglądały dwa najcieplejsze dni ostatniego tygodnia na głównych dworcach Brukseli i Gandawy, skąd spragnieni słońca i świeżego powietrza ludzie próbowali dostać się na belgijskie wybrzeże. Podróż trwa około godziny, zatem opłacało się wyjechać nawet na kilkugodzinny spacer czy posiedzenie na plaży. A że był to też tydzień wymuszonych szkolnych wakacji i trwającej nieprzerwanie od miesięcy telepracy, to nic dziwnego, że pociągi były zatłoczone.

Tym bardziej że od ponad dwóch miesięcy Belgia jest zamknięta i nie można, poza wyjątkowymi uzasadnionymi przypadkami, wyjeżdżać za granicę. Nie pozostaje więc nic innego jak korzystanie z uroków własnego morza. Tyle że z epidemiologicznego punktu widzenia była to katastrofa. Dokładnie wtedy, gdy rząd ogłosił zaostrzenie i tak jednego z najostrzejszych w Europie lockdownów, telewizja pokazała tysiące ludzi tłoczących się na peronach i w pociągach.

Spragnieni towarzystwa

Pogoda pokrzyżowała też epidemiologiczne szyki w stolicy. W głównym brukselskim parku Bois de la Cambre właściwie w każde cieplejsze popołudnie i wieczór gromadziły się większe grupy młodych ludzi, spragnione towarzystwa. Gdy raz przejeżdżałam na rowerze przez park wieczorem, już z daleka widziałam tłum młodych ludzi i unoszącą się nad nimi chmurę dymu. Myślałam, że to grille, ale gdy podjechałam bliżej, poczułam zapach trawki. Policja patrolowała to miejsce, zwracała uwagę, wzywała do rozejścia się. Przez wiele tygodni to wystarczało, władza nie chciała konfrontacji, rozumiejąc, że wszyscy są zmęczeni trwającą ponad rok pandemią.

Ale w ostatni czwartek doszło do przesilenia. Około dwóch tysięcy młodych ludzi tłoczyło się na trawie, tańczyło, piło alkohol i nie reagowało na nakaz rozejścia się. Do akcji wkroczyła policja, użyła armatek wodnych, doszło do potyczek. Kilkadziesiąt osób, i po stronie sił porządkowych, i po stronie bawiącej się młodzieży, zostało rannych, na szczęście niegroźnie. Krzywda stała się też kilku policyjnym koniom, poniszczono policyjne samochody.

Rząd federalny i władze Brukseli nie mają wątpliwości, że to egoizm bawić się i narażać na zakażenie w sytuacji, gdy trzecia fala pandemii atakuje z całą mocą, a w szpitalach może zabraknąć miejsc. Belgijska minister spraw wewnętrznych Annelies Verlinden nazwała tę sytuację „policzkiem dla tych, którzy robią wszystko, co w ich mocy, by uszanować restrykcje związane z pandemią".

Godzina policyjna

W piątek zajętych było 790 łóżek na intensywnej terapii, z 1200 zarezerwowanych w obecnej fazie dla pacjentów z Covid-19. Belgia nie zna jednak problemów, o których słychać w Polsce, z karetkami czekającymi po kilka godzin na przyjęcie pacjentów czy krążącymi między szpitalami. Jak to możliwe? Tłumaczy mi to doktor Stanisław Nagórski, lekarz pracujący w brukselskim szpitalu Delta.

– Gdy karetka bierze pacjenta z Covid-19, to dzwoni do najbliższego szpitala. Jeśli tam nie ma miejsc, to ten szpital dzwoni do centralnego operatora, który szuka najbliższej placówki z wolnym miejscem. Musi ją znaleźć w ciągu pół godziny. A co kilka godzin każdy szpital musi wysłać aktualne dane o liczbie dostępnych łóżek – mówi Nagórski.

Pandemia ewidentnie w Belgii przybrała na sile, choć pod względem liczby zakażonych nie osiągnęła jeszcze rozmiarów szczytu drugiej fali jesienią i sytuacja jest ciągle pod kontrolą. Śmiertelność jest z kolei znacznie niższa niż w pierwszej fali wiosną 2020 roku. Przede wszystkim dlatego, że akcja szczepień – choć niezbyt szybka – od początku nastawiona była na starszych, a szczególnie rezydentów licznych w Belgii domów opieki i w tej chwili w szpitalach prawie ich nie ma. Również dlatego, że rząd od listopada ubiegłego roku wprowadził ostre restrykcje i – w przeciwieństwie do wielu innych państw – nie eksperymentuje z nimi. Jeśli łagodzi, to bardzo ostrożnie.

Od listopada obowiązuje godzina policyjna, w Brukseli od 22 do 6 rano. Przez długi czas zamknięte były sklepy, poza tymi z żywnością czy aptekami, a także tzw. usługi kontaktu, czyli np. zakłady fryzjerskie. Na krótki czas je otwarto, ale tydzień temu znów zamknięto. Otwarta pozostała natomiast większość muzeów. Od końca października można było spotykać się tylko z jedną osobą spoza gospodarstwa domowego, teraz liczba ta wzrosła do czterech.

Poza tym od stycznia, co jest ewenementem w UE, obowiązuje zakaz podróżowania za granicę, poza przypadkami koniecznymi. I choć budzi to sprzeciw Komisji Europejskiej, rząd belgijski nie ustępuje.

Myśląc o dzieciach

Jedynym wyjątkiem od strategii twardego lockdownu są otwarte szkoły. To zresztą zostało wyraźnie powiedziane: po to zamykamy wszystko inne, żeby dzieci miały w miarę normalne życie, bo szkody psychiczne będą nie do odrobienia.

W tym roku szkolnym zamknięto je tylko dwa razy: na ostatni tydzień października i w ubiegłym tygodniu. Poza tymi okresami dzieci normalnie chodzą do szkoły podstawowej i średniej, do 12. roku życia bez maseczek. W żadnym momencie szkoły nie okazały się rozsadnikiem epidemii, niepokojące sygnały pojawiły się dopiero w ostatnich tygodniach wraz z nastaniem bardziej zakaźnego i bardziej dotykającego dzieci wariantu brytyjskiego.

Wszystkie te środki mają pozwolić na stopniowe luzowanie obostrzeń, w tym ponowne otwarcie wszystkich sklepów i otwarcie przynajmniej tarasów w barach i restauracjach, od 1 maja. Rząd ma świadomość, że cierpliwość społeczeństwa jest na wyczerpaniu, szczególnie gdy zaczyna świecić słońce.

Sceny jak z wakacji w czasach mojego dzieciństwa w PRL. Tłum ludzi na peronie, próba wepchania się do nadjeżdżającego pociągu, w razie niepowodzenia czekanie na kolejny. Tak wyglądały dwa najcieplejsze dni ostatniego tygodnia na głównych dworcach Brukseli i Gandawy, skąd spragnieni słońca i świeżego powietrza ludzie próbowali dostać się na belgijskie wybrzeże. Podróż trwa około godziny, zatem opłacało się wyjechać nawet na kilkugodzinny spacer czy posiedzenie na plaży. A że był to też tydzień wymuszonych szkolnych wakacji i trwającej nieprzerwanie od miesięcy telepracy, to nic dziwnego, że pociągi były zatłoczone.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 796
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 793
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 792
Świat
Akcja ratunkowa na wybrzeżu Australii. 160 grindwali wyrzuconych na brzeg
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 791
Materiał Promocyjny
Co czeka zarządców budynków w regulacjach elektromobilności?