Mahmud al Mabuh znajdował się na szczycie izraelskiej listy najbardziej poszukiwanych palestyńskich terrorystów. Założyciel zbrojnego skrzydła Hamasu Brygad Izz al Din Kassam od lat wymykał się agentom Mossadu. Na stałe przebywał w Damaszku pod ochroną syryjskich służb. Podejmowane kilkakrotnie próby zamachu na jego życie kończyły się fiaskiem.
Znakomicie wyszkolony terrorysta zawsze potrafił uniknąć śmierci. Nie powiodła się nawet próba jego otrucia. Lekarzom udało się uratować życie 50-letniego al Mabuha, który spędził 36 godzin w śpiączce. Szczęście odwróciło się od niego kilka dni temu. Podczas pobytu w emiracie Dubaju dopadli go „nieznani sprawcy”.
To musieli być profesjonaliści. Jak wynika ze śledztwa Hamasu i służb Zjednoczonych Emiratów Arabskich, do głowy al Mabuha przystawiono potężny paralizator, który przepuścił przez nią dużą dawkę prądu. Niewykluczone, że już wówczas nastąpił zgon. Zabójcy na wszelki wypadek zadusili jednak nieprzytomnego al Mabuha częścią jego własnego ubrania. Wszystko odbyło się bardzo cicho.
O morderstwie poinformował w piątek Hamas. Według organizacji nie ma żadnych wątpliwości, że stoją za nim agenci Mossadu. Izraelczycy nabrali jednak wody w usta. – Nie komentujemy sprawy. Nie wyciśnie pan ze mnie na ten temat ani słowa – ucina rozmowę z „Rz” rzecznik izraelskiego rządu Mark Regew.
To jednak zwykła praktyka stosowana w takich wypadkach przez Izrael, którego służby specjalne znane są z tropienia i eliminowania terrorystów na całym świecie. Zaczęło się to w latach 70. po głośnym zamachu na ekipę olimpijską Izraela w Monachium. Również w ostatnich latach Mossad zabił kilku czołowych przywódców Hamasu, z demonicznym, poruszającym się na wózku szejkiem Ahmedem Jassinem na czele.