Rozpoczęta dziś oficjalna wizyta Nicolasa Sarkozy’ego w Maroku jest ważnym uzupełnieniem jego lipcowej wyprawy do Maghrebu. Nie odwiedził wtedy tego kraju, bo obrazili się gospodarze. Dla króla Mohammeda VI afrontem stał się fakt, że prezydent Francji rozpoczął północnoafrykańskie tournée od Algierii, z którą Maroko rywalizuje o rolę regionalnego lidera i o względy Paryża.
Paryż musi stawiać czoło konkurencji, jaką robią mu w tej części świata USA, a ostatnio także Chiny zajmujące niegdysiejsze przyczółki ZSRR. Dla Francji są to zakusy groźne, bo – choć Sarkozy deklaruje odejście od paternalistycznych relacji z krajami Afryki (kolejny aspekt słynnego „zerwania z epoką Chiraca”) – Maghreb pozostaje dla niej swego rodzaju „bliską zagranicą”: strefą specjalnych wpływów, uzasadnionych historycznie i geograficznie.
Niedawna transakcja uwolnienia bułgarskich pielęgniarek w zamian za broń i dostęp do technologii jądrowej dla Kadafiego miała służyć odnowieniu tych wpływów w Libii. Jeśli jednak najnowocześniejsze państwo regionu – Maroko – wybiera amerykańskie myśliwce F-16 zamiast francuskich Rafale, znaczy to, że Paryż nie jest już uprzywilejowanym partnerem regionu, na pewno zaś niejedynym.
Dlatego Francja, łamiąc zasadę europejskiej solidarności, nie popiera kandydatury Wrocławia do organizacji Expo 2012: stawia na marokański Tanger. Dlatego w świcie Sarkozy’ego znalazło się aż 70 francuskich biznesmenów. Przedstawiciele koncernu Alstom będą negocjować,a być może nawet sfinalizują, kontrakt na budowę pierwszej w Afryce linii pociągu TGV (wartość: 3 mld euro), która do 2015 r. ma połączyć Marrakesz z Tangerem.
Właśnie w Tangerze Sarkozy ma dziś przedstawić szczegóły swej koncepcji Unii Śródziemnomorskiej. Byłby to związek grupujący kraje z południowej flanki UE oraz państwa z drugiego brzegu Morza Śródziemnego, powołane do współpracy z UE, ale nie do członkostwa w niej (co oznacza kres złudzeń Turcji).