Rz:„Praktykujący katolicy, wychowani w głęboko religijnych rodzinach, swą pracą i zaangażowaniem dla innych dający świadectwo wierze, spotykają się w kościele podczas mszy i doznają oczarowania”. Tak początek swojej miłości opisuje amerykański homoseksualista Brendan Fay w wywiadzie dla „Przekroju”. Czy da się pogodzić katolicyzm z homoseksualizmem?
Jan Pospieszalski: Subiektywne odczucie pana Faya, który uważa się za katolika, ma się nijak do nauczania Kościoła. Bóg stworzył nas kobietą i mężczyzną, a światu, w którym nas umieścił, nadał dynamikę mającą na celu dawanie życia i dlatego sakrament małżeństwa jest dedykowany kobiecie i mężczyźnie. Kwestionując ten boży plan, popełniamy grzech pierwszych rodziców – odrzucamy mądrość Boga i jego zamysł świata. Wiara nie jest supermarketem, z którego można sobie wybrać to, co nam pasuje, czy dowolnie interpretować jej treść.
Fay odpowiada na to: „Stwórca otwiera ramiona dla wszystkich. Także – w co niewzruszenie wierzymy – dla związków tej samej płci, opartych na szczerej miłości i wzajemnym oddaniu”.
To jest próba wzięcia Boga jako zakładnika, bo Bóg jest miłością, więc nie będzie miał nic przeciwko. Otóż nie. Nie można być czynnym homoseksualistą i chrześcijaninem. Mówi o tym i Biblia, i „Katechizm Kościoła katolickiego”. Prawdziwy chrześcijanin, który odkrywa w sobie słabość homoseksualną, powinien zdobyć się na wysiłek walki z nią.
A jeśli tego nie potrafi, nie powinien nazywać siebie chrześcijaninem i uczestniczyć we mszy?