Wynik referendum w Irlandii nie był już dla nikogo w Brukseli szokiem. Wielkim szokiem były za to wcześniejsze sondaże, które pokazały, że kampania pozytywna wyraźnie przegrywa z lękami społeczeństwa irlandzkiego, pomimo silnej presji międzynarodowej. I choć nie sądzę, by fakt odrzucenia traktatu lizbońskiego przez Irlandczyków był zagrożeniem dla przetrwania Unii w ogóle, to dla procesu integracji europejskiej może okazać się naprawdę niebezpieczny.
Traktat lizboński od samego początku był przesadnie udramatyzowany jako warunek przeżycia Unii Europejskiej, podczas gdy mamy wiele dowodów na to, że o trwaniu Unii decyduje przede wszystkim wola znajdowania kompromisów i poszerzania integracji, a nie same zasady traktatowe. Jeżeli ta wola nadal będzie obecna, to Unia może funkcjonować również, opierając się na istniejących zasadach z Nicei.
O tym, że Irlandczycy swoją decyzją zagrozili za to samej integracji europejskiej, przesądza nie tyle sama treść traktatu (który okazuje się niezrozumiały dla większości obywateli krajów członkowskich), ile ranga, jaką nadali mu przywódcy tych krajów, które go za wszelką cenę forsowały. Obawiam się, że dla Berlina, Paryża czy Madrytu ta porażka może być pretekstem do pogorszenia klimatu wokół integracji europejskiej. Może być pretekstem do mniejszego zaangażowania państw, które – choćby w sensie finansowym – najwięcej do Unii wnoszą.
W tym sensie decyzja Irlandczyków jest także niebezpieczna dla interesów Polski. Cały paradoks wyniku referendum w Irlandii polega jednak na tym, że traktat zablokował kraj, który sam odniósł największe profity z integracji europejskiej i jest jej beneficjentem numer jeden, a zapatrzony we własne lęki utrudnił wyciągnięcie podobnych korzyści nowym krajom członkowskim.
Trudno oceniać, kto zawinił, że Irlandczycy zagłosowali tak, a nie inaczej. Kampania informująca o korzyściach z wprowadzenia traktatu lizbońskiego okazała się po prostu bezradna wobec lęków, które wcześniej zadecydowały o odrzuceniu go także we Francji czy w Holandii. Niezwykle trudno jest wytłumaczyć ludziom, jakie mogą być korzyści z kolejnego, nowego traktatu, a lęki można rozbudzać w sposób bardzo konkretny, odwołując się do zbytniego przeregulowania, zatracenia suwerenności czy do kwestii światopoglądowych.