Skąd w luksusowym mercedesie tyle małych plastikowych torebek wciśniętych pod fotele? I skąd ten dziwny, kwaśny zapach? Latif nie wypuszcza z dłoni półlitrowej butelki po coca-coli. – Moja czarna dama – mruga porozumiewawczo. – Zawsze jest ze mną.
Oficjalnie tylko kilka hoteli w Jemenie ma prawo sprzedawać alkohol niewiernym. Żeby jednak zdobyć upragnione procenty, wystarczy jeden telefon. Latif zatrzymuje samochód przy ruchliwej ulicy w Taiz, a po chwili pojawia się mężczyzna z reklamówką pełną plastikowych torebek wypełnionych przezroczystym płynem. Tak sprzedaje się też najtańszą wodę, więc nie budzi to niczyich podejrzeń. Najtańszy, ale i najbardziej niebezpieczny, jest alkohol przemycany z Dżibuti. Latif preferuje whisky z bardziej pewnych źródeł. – Wszyscy sprzedają – wyjaśnia. – Ambasady Indii, Rosji, wszyscy, naprawdę.
Alkohol o budzącym zgrozę składzie, a także broń, bydło, lekarstwa, narkotyki i ludzie – trafiają z Afryki do Jemenu, na południowo-zachodnim krańcu Półwyspu Arabskiego, głównie przez Mokkę.
Dziś w pozornie tylko sennym miasteczku nie znajdziemy mokki ani żadnej innej kawy. Z przemytu natomiast pochodzi prawie trzy czwarte lekarstw sprowadzanych do Jemenu, jedna czwarta papierosów i jedna trzecia żywności.
Małe statki docierają nocą do wysepek w pobliżu Mokki. Towar zostaje przeładowany do mniejszych łodzi. Uzbrojeni przewoźnicy słyną z okrucieństwa i bezwzględnego traktowania pasażerów. Gdy przemytnicy dostrzegają łódź patrolową, wyrzucają towar za burtę.