[b]Po zakończeniu trójstronnego spotkania, w którym udział wzięli Obama, Netanjahu i Abbas, amerykański prezydent wyglądał na nieco sfrustrowanego. Sądzi pan, że Barack Obama miał nadzieję, że ten szczyt będzie czymś więcej niż tylko okazją do pamiątkowej fotografii?[/b]
Nie. Myślę, że chciał po prostu spróbować coś zrobić w tej sprawie, ale podchodził do tego spotkania w bardzo realistyczny sposób. Wiedział, czego może się spodziewać. Rozmawiał już wcześniej z premierem Netanjahu i doskonale zdawał sobie sprawę, jak bardzo różnią się stanowiska Stanów Zjednoczonych i Izraela. Dlatego nie sądzę, by Obama łudził się, że ten szczyt może doprowadzić do przełomu.
[b]W takim razie, po co go w ogóle zorganizował?[/b]
Alternatywą było po prostu nie robić nic. A przecież trudno cokolwiek osiągnąć, jeśli się nawet nie próbuje. Obama musiał się zaangażować we wznowienie bliskowschodnich rozmów pokojowych, bo administracja George’a W. Busha tak naprawdę nie angażowała się poważnie w rozwiązanie tego problemu. A od czasu, jak w Jerozolimie zmieniły się władze, w tej sprawie praktycznie nic się nie dzieje. Szanse na sukces nie były więc duże, ale trzeba próbować.
[b]Ani Netanjahu, ani Abbas nie zabrali głosu na konferencji prasowej po zakończeniu szczytu. To nie jest dobry znak. Czy sądzi pan, że w najbliższym czasie możliwy jest postęp w tej sprawie?[/b]