[i]Korespondencja z Brukseli[/i]
– Nie wierzymy w sens kwot narodowych. Nominacje powinny być dokonywane na podstawie kompetencji. Rząd niemiecki jest przeciwny kwotom – powiedział „Rz” rzecznik prasowy przedstawicielstwa Niemiec przy UE. Tę opinię przedstawił publicznie w Brukseli Werner Hoyer, sekretarz stanu w rządzie Anegli Merkel. Według niego taki system mógłby zmniejszyć szanse Helgi Schmidt, niemieckiej kandydatki na zastępcę sekretarza generalnego w nowej unijnej dyplomacji.
Berlin nie jest jedyną stolicą, która chce zachowania status quo, a więc dominacji starych państw członkowskich w unijnych służbach zajmujących się stosunkami zewnętrznymi. W najbliższych miesiącach rusza unijna dyplomacja w nowej strukturze i z nowymi kompetencjami jako Europejska Służba Działań Zewnętrznych (ESDZ). Nazwa nowa, ale większość, bo dwie trzecie zatrudnionych, będzie przeniesiona z istniejących departamentów w Komisji Europejskiej i Radzie UE. A tam pracowników z nowych państw członkowskich prawie nie ma.
Jeśli w polityce zatrudniania nowych nie będzie pozytywnej dyskryminacji, a więc preferencji dla nowych państw członkowskich, to sytuacja przez długie lata się nie zmieni.
Niepokój Berlina, ale także Londynu, Paryża czy Brukseli (Belgowie mają w unijnych służbach zagranicznych wyjątkowo liczną reprezentację), wywołuje teraz stanowisko Parlamentu Europejskiego. Przez długi czas wydawało się, że jedynym zwolennikiem kwot jest eurodeputowany PO Jacek Saryusz-Wolski. Przekonał on jednak innych, i dwie kluczowe komisje Parlamentu Europejskiego przyjęły jego pomysł wyznaczenia docelowych poziomów zatrudnienia dla poszczególnych państw członkowskich.