Pod nóż pójdzie dowództwo Południowego Atlantyku w Lizbonie oraz dowództwa średniego szczebla w: Niemczech, Danii, Grecji, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Liczba zatrudnionych w strukturze dowódczej ma się zmniejszyć o 3 tys. do poziomu niespełna 9 tys. ludzi – sojusz ma być szczuplejszy i bardziej skuteczny – powiedział wczoraj Anders Fogh Rasmussen, sekretarz generalny NATO.
Przygotował on reformę sojuszu, którą muszą jednomyślnie zaakceptować państwa członkowskie. Do ostrej dyskusji dojdzie zapewne już w czwartek, gdy do Brukseli zjadą ministrowie obrony i spraw zagranicznych NATO.
– Dwa państwa ciągle się sprzeciwiają, Portugalia i Wielka Brytania – mówi nieoficjalnie wysoki rangą dyplomata w Kwaterze Głównej NATO. Ta pierwsza z przyczyn prestiżowych. Nie chce tracić dowództwa w Lizbonie i 200 etatów, tym bardziej że decyzja formalnie będzie ogłoszona na szczycie NATO w połowie listopada właśnie w stolicy Portugalii.
Motywacja Londynu jest zupełnie inna. Borykający się z ogromnym deficytem rząd Davida Camerona szuka oszczędności również w budżecie NATO i apeluje o głębsze cięcia i odchudzenie struktury dowódczej o dodatkowe 2 tys. etatów. Rasmussen próbuje wyjść naprzeciw tym oczekiwaniom i obiecuje oszczędności w innych częściach budżetu. Np. zmniejszenie liczby agencji z 14 do 3. Działają one w różnych dziedzinach, od logistyki po meteorologię.
Akcja oszczędnościowa dotyczy Europy Zachodniej, bo w naszym regionie nie ma dowództw i agencji. Wyjątkiem jest centrum szkoleniowe w Bydgoszczy, które na kryzysie nie ucierpi. Dyplomaci zapewniają zaś, że reforma nie zmniejszy siły obronnej sojuszu.