Okrzyknięci przez gazetę „The Times” ekipą roku 2010, traktowani jak VIP-y, zapraszani do największych światowych telewizji, wszędzie witani jak bohaterowie górnicy zaczynają zdawać sobie sprawę, że święto nie będzie trwać w nieskończoność.
Niektórzy spośród 33 mężczyzn, którzy od 5 sierpnia do 13 października ubiegłego roku spędzili 69 dni 700 metrów pod ziemią w zawalonej kopalni miedzi San José na północy Chile, już muszą stawić czoła trudnej rzeczywistości. Po zakończonej spektakularnym sukcesem akcji ratunkowej ocalonym zaoferowano pół roku zwolnienia lekarskiego i wszechstronną opiekę medyczną. Jak pisze chilijska gazeta „El Mercurio”, ośmiu straciło właśnie te przywileje, bo nie stawiali się w wyznaczonym terminie na badania kontrolne. Górnicy tłumaczą, że podróżowali po świecie, co nie oznacza, że są już całkiem zdrowi i mogą wrócić do pracy w kopalni.
Losy 33 uratowanych potoczyły się po 13 października bardzo różnie. Kilku stało się prawdziwymi medialnymi gwiazdami. Jak Edison Pena, który wziął udział w maratonie w Nowym Jorku, czy Mario Sepulveda, który nawet rozebrał się do naga dla amerykańskiej telewizji. Okazało się, że nie wszyscy są wystarczająco medialni, a nikt nie oferował kroci za krótką rozmowę przez telefon.
Wprawdzie grupa 33 jeszcze całkowicie się nie rozpadła, ale pojawiły się konflikty. Jak twierdzi jeden z zajmujących się górnikami psychologów Alberto Iturra, niektórzy wręcz „nie mogą się ścierpieć”. Głównym powodem jest zazdrość.
Przez pierwsze dni wszyscy byli jednakowo zarzucani iście królewskimi prezentami i propozycjami, wkrótce jednak część zaczęła odchodzić w zapomnienie. Jak jedyny cudzoziemiec w ekipie 24-letni Boliwijczyk Carlos Mamani, który wciąż klepie biedę w pobliskim Copiapó. „Myślę, że popełniłem na początku błąd, bo zamykałem drzwi przed dziennikarzami. Nie udzielałem wywiadów, jak radzili niektórzy koledzy, a ja wziąłem to sobie do serca” – mówił gazecie „Las Ultimas Noticias”. Mieszka z żoną i córką w domku bez wody i kanalizacji. Kiedy sprytniejsi i bardziej elokwentni od niego górnicy przemierzali świat, on daremnie próbował załatwić w urzędzie miasta kawałek ziemi pod budowę nowego domu. Na razie utrzymuje się z równowartości 500 dolarów miesięcznie, które wypłaca wszystkim 33 górnikom towarzystwo ubezpieczeniowe. Z przerażeniem myśli o pracy w kopalni. Może i wróciłby do ojczyzny, jak proponował mu prezydent Boliwii Evo Morales, ale kto dopilnuje jego interesów? Kolegom już nie bardzo ufa.