W sobotę mijają dwa miesiące od dnia wyborów prezydenckich na Białorusi i brutalnie stłumionego protestu opozycji przeciw sfałszowaniu ich wyników. Według władz prezydent Aleksander Łukaszenko uzyskał 79,67 procent głosów, wygrywając już w pierwszej turze. Dziewięciu pozostałych kandydatów i ich zwolennicy uznali to za manipulację. Wieczorem 19 grudnia 2010 roku tysiące ludzi wyszły na ulice Mińska, by przeciwko temu zaprotestować.
[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/artykul/25,614823-Inzynier--studentka--urzednik--dziennikarka--poeta---.html]Zwykli ludzie, którzy powiedzieli: nie [/link][/b][/wyimek]
Kandydat Uładzimir Nieklajeu został pobity przez milicję ,już kiedy szedł na manifestację na placu Niepodległości. W nocy doszło w białoruskiej stolicy do zamieszek. 50-tysięczny tłum skandował: „Precz z Łukaszenką!” i „Niech żyje Białoruś!”. Część demonstrantów (według opozycji mogli być wśród nich prowokatorzy) szturmowała jeden z budynków rządowych. Milicja atakowała zarówno zadymiarzy, jak i ludzi manifestujących pokojowo, których była przytłaczająca większość. Wielu zostało brutalnie pobitych, 700 znalazło się w aresztach. Zatrzymano m.in. siedmiu kandydatów na prezydenta, niektórych z nich pobito. Zablokowano opozycyjne strony internetowe. Milicja wtargnęła do biur niezależnych organizacji, dokonując rewizji i aresztowań.
Około 50 uczestników tamtych wydarzeń jest obecnie podejrzanych w sprawach karnych o „organizowanie masowych zamieszek”. Część tych osób znajduje się w więzieniach albo w areszcie domowym. Innym zakazano opuszczania miejsc zamieszkania. Grozi im do 15 lat pozbawienia wolności.
Według międzynarodowej organizacji obrony praw człowieka Amnesty International, która prowadzi niezależne dochodzenie w tej sprawie, 16 zatrzymanych można bez żadnych wątpliwości zaliczyć do kategorii więźniów sumienia. To ludzie, którzy w sposób pokojowy wyrażali swoje poglądy polityczne i którym organy ścigania przedstawiły sfabrykowane zarzuty.