Francusko-meksykańska wojna o 36-letnią Florence Cassez skazaną w 2009 roku na 60 lat więzienia za przynależność do bandy porywaczy osiągnęła apogeum. Rok Meksyku we Francji się nie odbędzie, bo Nicolas Sarkozy zdecydował, że wszystkie imprezy (w sumie 360) zaplanowane w ramach tego gigantycznego przedsięwzięcia mają zostać zadedykowane pani Cassez. Chociaż setki francuskich i meksykańskich pisarzy, filmowców i artystów wzywały, by nie mieszać polityki i prawa z kulturą, to prezydent zarządził, że na każdej imprezie ma być odczytany apel poświęcony nieszczęsnej Francuzce.
Reakcję Meksyku nietrudno było przewidzieć. Nie przysłano eksponatów na wystawę indiańskich masek z jadeitu, która miała zostać otwarta 1 marca. Francuski organizator imprezy oznajmił, że w tej sytuacji jest zmuszony odłożyć Rok Meksyku na lepsze czasy.
Uwolnienie Francuzki stało się dla Sarkozy'ego sprawą honoru
Florence Cassez została zatrzymana w 2005 roku w meksykańskiej posiadłości, w której słynna banda porywaczy przetrzymywała uprowadzonych dla okupu. Jednym z hersztów bandy okazał się narzeczony Francuzki Israel Vallarta. Ona sama twierdzi, że nie miała pojęcia, czym zajmuje się Vallarta, że przypadkowo znalazła się na farmie, a jedyną jej winą było to, że zakochała się w niewłaściwym człowieku. Zdaniem Paryża urządzono jej sfingowany proces i posłano ją na resztę życia za kratki po to, by meksykański prezydent Felipe Calderón mógł się pochwalić jakimś sukcesem w walce z przestępczością. W romantyczną wersję opowieści wierzą Francuzi, za to Meksykanie są przekonani, że mają do czynienia ze sprytną Europejką, która próbuje wywinąć się od kary. Nie darowaliby swemu prezydentowi, gdyby ugiął się pod presją Paryża.
Nie ustąpi też Sarkozy, zwłaszcza że w przyszłym roku zamierza się ubiegać o reelekcję, a ostatnie sondaże pokazują, że może odpaść już w pierwszej turze. Francuski prezydent od początku wziął sobie za punkt honoru uwolnienie rodaczki