Korespondencja z Waszyngtonu
Do incydentu doszło w zeszłym tygodniu, gdy zastępca Baracka Obamy przyleciał na Florydę. Wspierał tam zbiórkę pieniędzy na kampanię demokratycznego senatora Billa Nelsona. Do willi przedsiębiorcy budowlanego Alana Ginsburga przyszło 150 osób, które w zamian za czek na 500 dolarów (ok. 1400 zł) mogły na żywo posłuchać przemówienia wiceprezydenta.
Według wpływowego portalu Politico impreza była bardzo ważna, bo jeśli Nelson przegra wybory w 2012 roku, ze zwycięstwem na Florydzie mogą się też pożegnać Obama i Biden. Gdy w willi pojawił się jedyny akredytowany na to wydarzenie dziennikarz – doświadczony lokalny reporter Scott Powers – ludzie wiceprezydenta zakazali mu jednak rozmów z gośćmi i kazali czekać na przemówienie wiceprezydenta w małym zagraconym składziku gospodarczym. Aby dziennikarz nie wymknął się na wolność, jeden z asystentów Bidena cały czas pilnował drzwi. – Gdy tylko wychylałem głowę, słyszałem: jeszcze nie. Powiemy ci, kiedy możesz wyjść – wspomina reporter „Orlando Sentinel".
Powers, sącząc z butelki wodę, słuchał więc tylko odgłosów konsumpcji rozmaitych smakołyków. W końcu po godzinie i 15 minutach wypuszczono go z „tymczasowego więzienia" (jak określiła komórkę redakcja „Orlando Sentinel"). Po przemowach Joe Bidena i senatora Nelsona znów trafił jednak do schowka, gdzie musiał czekać aż do odjazdu kolumny z wiceprezydentem.
Sprawa trafiła na czołówki gazet. „Wolność prasy? Nie, gdy jesteś zamknięty w schowku" – pisał „New York Post". – Po pierwsze, błędem było zakazanie mi rozmowy z gośćmi. Po drugie, miejsce, w którym mnie trzymano, było nieodpowiednie i poniżające – opowiadał innym reporterom Scott Powers.