Stary Afgańczyk prowadzi stado owiec przez dno prawie wyschniętej rzeki, płynącej przez środek miasta Ghazni. Inny podchodzi do brudnej strużki - myje twarz i dłonie. Trochę dalej kilku małych chłopców rzuca papierowe statki do wody. Młody mężczyzna, ubrany w tradycyjny strój i czerwoną ortalionową kurtkę załatwia na brzegu potrzebę fizjologiczną.
Stoję na kamiennym murku okalającym rzekę. Przyjechaliśmy do miasta z polskimi żołnierzami z zespołu odbudowy prowincji tzw. PRT, by sprawdzić, jak idzie budowa kompleksu zieleni, który powstaje nad rzeką. Jest już prawie gotowy. Pas ziemi został obsadzony kwiatami i krzewami. Są wytyczone ścieżki a wzdłuż nich ustawione żółte ławki. W kilku pomalowanych na różowo budynkach są toalety publiczne i prysznice. Major z polskiego PRT nadzorujący inwestycję pyta pracowników miejscowej firmy, która to buduje, o każdy szczegół. - Dlaczego na dachu nie ma specjalnej folii? – pokazuje. Afgański inżynier denerwuje się trochę i odpowiada. - Będzie, jurto, jutro.
Potem uwagę majora zwraca wystający drut i połamana belka. Dokładnie wytyka miejscowym każdą niesprawność. - Oni się jeszcze uczą ale trzeba ich pilnować. Inaczej nic z tego nie będzie– wyjaśnia.
Idziemy wzdłuż skweru. Ubezpieczają nas uzbrojeni żołnierze. Sprawdzają każdy budynek. Wokół tłum Afgańczyków. Nie mogą jednak się do nas za bardzo zbliżyć. Najczęściej wiedzą o tym i nie podchodzą. Ci, którzy o tym zapominają są natychmiast zatrzymywani.
Obserwuję, jak z metalowych rur do rzeki wlewają się czarne jak smoła (i o podobnej konsystencji) ścieki. Nie tylko rzeka jest brudna – ulice też. Zastanawiam się, czy inwestycja którą oglądamy jest akurat tym, czego ci ludzie najbardziej potrzebują? Okazuje się jednak, że pomysły na unowocześnienie tego miasta nie rodzą się w głowach polskich specjalistów z PRT, lecz w biurach gubernatora Ghazni. Po obejrzeniu skweru nad rzeką, tam właśnie jedziemy. Polscy oficerowie z lokalnymi władzami mają omówić nowe projekty, jakie w ramach pomocy ma przygotować i sfinansować polskie wojsko.