Od 6 stycznia łamanie wprowadzonych dwa lata temu przez Aleksandra Łukaszenkę ograniczeń w korzystaniu z Internetu jest karane grzywną od 60 do 180 dolarów. Kary zapłacą dostawcy Internetu, jeśli nie ograniczą dostępu w urzędach państwowych i instytucjach oświatowych do stron pornograficznych, ekstremistycznych i wielu opozycyjnych portali, a także właściciele kafejek internetowych, jeśli nie będą prowadzić ewidencji klientów. Karalne jest też świadczenie usług w sieci i handel internetowy, jeśli portal prowadzący tego rodzaju działalność nie zostanie zarejestrowany na Białorusi i korzysta z zagranicznego hostingu.
– Żadne ograniczenia w korzystaniu z Internetu dla obywateli nie są przewidziane, ich dostęp do portali zagranicznych nie będzie ograniczany – zapewnia Centrum Operacyjno-Analityczne przy prezydencie Białorusi. To ono odpowiada za przepisy regulujące dostęp do informacji w sieci. Tam powstał tekst budzącego tyle emocji dekretu prezydenta. Jedna z pierwszych wersji dokumentu zawierała zresztą przepis zobowiązujący użytkowników do rejestracji skrzynek e-mailowych. Gdyby go nie usunięto, ziściłby się żart z primaaprilisowego numeru magazynu „PC World Bielarus", który napisał, że Białorusini będą rejestrować skrzynki e-mailowe u dzielnicowego.
Specjaliści zwracają uwagę, że by ograniczyć dostęp do pornografii i ekstremistycznych stron, nie trzeba było wprowadzać administracyjnych zakazów. Wystarczyło skorzystać z filtrów.
Z powodu zamieszania związanego z ograniczeniami w sieci ucierpiały interesy biznesu z branży technologii komputerowych. Aleksander Martinkiewicz, wiceszef High Tech Park, białoruskiej Doliny Krzemowej, skarży się, że wielu zagranicznych klientów wyraziło wątpliwości, czy HTP będzie mógł świadczyć po 6 stycznia usługi poza granicami Białorusi. HTP, współpracująca z ponad 100 firmami IT w około 50 krajach, jest czołową placówką z branży oprogramowania i ważnym źródłem twardej waluty. W 2015 roku przychody firmy mają osiągnąć 7 miliardów dolarów.
—Korespondencja z Grodna