Nicolas Sarkozy czy Francois Hollande? – to kluczowe pytanie nie tylko do Francuzów. Także do mieszkańców Warszawy czy Berlina z uwagi na znaczenie Francji w Europie i w UE. W ostatnich sondażach prowadzi nieznacznie Hollande. Ale nawet jeśli Sarkozy poniesie porażkę w niedzielę, nie oznacza to, że przegra również w drugiej turze, za dwa tygodnie, 6 maja. Na pierwszy rzut oka niedzielne wybory prezydenckie to starcie dwóch wizji przyszłej Francji. Status quo Nicolasa Sarkozy'ego oraz idei socjaldemokratycznych Francois Hollande'a.
Program socjalisty może być niezwykle atrakcyjny dla Francuzów, którym zawsze bliskie były idee lewicowe czy nawet komunistyczne. Tak jest nadal i Hollande wie, co robi, proponując 75-procentowy podatek od dochodów powyżej miliona euro rocznie. Dotyczyłby zaledwie 3– 3,5 tysiąca osób i wpływy do budżetu byłyby praktycznie niezauważalne, ale nie o to chodzi, lecz o uczucia francuskich wyborców, którzy nienawidzą burżujów.
Podobnie jest z zapowiedzią zatrudnienia 60 tysięcy nowych nauczycieli. Za jakie pieniądze – nie wie nikt. Nie jest też jasne, jakie będą koszty zapowiedzianego powrotu do wieku emerytalnego sprzed reformy Sarkozy'ego, a więc 60 zamiast 62 lat. Francja według Hollande'a ma być krajem sprawiedliwości społecznej, w którym rolą państwa jest nieustanne poprawianie niedoskonałości gospodarki rynkowej. Stąd pomysł utworzenia specjalnego banku inwestycyjnego, którego zadaniem będzie świadczenie pomocy „przedsiębiorstwom strategicznym", ważnym z punktu widzenie całej gospodarki.
Czy jest to realna wizja nowej powyborczej Francji?
– Trudno mówić o wizji. Ja jej nie dostrzegam. Po wyborczym zwycięstwie Hollande będzie się musiał liczyć z realiami czasów kryzysowych. Wtedy okaże się, co pozostanie z jego programu – tłumaczy „Rz" francuski socjolog Michel Wieviorka. Oznacza to, że Francja nie przekształci się w enklawę radykalnego socjalizmu w Europie. W dodatku Hollande jest nieprzewidywalny. Nigdy nie był ministrem, nie ma doświadczenia administracyjnego ani dyplomatycznego.
Co innego Nicolas Sarkozy i to mimo niesamowitej wolty, jakiej ostatnio dokonał. Symbolicznym przykładem jest historia z zegarkiem, który dyskretnie schował do kieszeni w trakcie spontanicznych uścisków dłoni z manifestującym na jego rzecz tłumem. Znaczący gest ujawnił przemożne pragnienie zmiany wizerunku przyjaciela znienawidzonych we Francji „bobo", bosów przemysłowych, burżujów i bogaczy. Takim pamiętają Sarkozy'ego Francuzi, którzy nie kryli oburzenia, gdy pięć lat temu po wyborczym zwycięstwie spędzał wakacje w rezydencjach czy na jachtach swych bogatych przyjaciół. Luksusowy zegarek za 50 tysięcy euro to relikt z tamtych czasów, niepasujący do realiów kryzysu i czasów wyrzeczeń.
– Zamierzam działać inaczej niż dawniej – podkreśla Sarkozy. Jakie mogą być praktycznie konsekwencje takiej samokrytyki? – Żadne, bo Sarkozy ma znikome szanse na pozostanie na stanowisku – zapewnia Michel Wieviorka. Jego zdaniem przegra nie dlatego, że Francuzi zostali zauroczeni socjalistycznymi ideami Francoisa Hollande'a, ale dlatego, że mają dość obecnego prezydenta.