Amerykański sekretarz finansów Timothy Geithner zdecydował się wczoraj na podróż na wyspę Sylt, aby porozmawiać z urlopującym tam niemieckim ministrem finansów Wolfgangiem Schäuble. Udał się później do Frankfurtu na spotkanie z szefem Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi. – Spotkania te są dowodem, jak poważna jest sytuacja w strefie euro – komentowały niemieckie media.

Tak ją zresztą scharakteryzował we wczorajszym wywiadzie dla „Süddeutsche Zeitung" szef eurogrupy Jean-Claude Juncker. – Świat zastanawia się, czy strefa euro będzie jeszcze rzeczywistością za kilka miesięcy – powiedział Juncker, wzywając do użycia wszelkich środków stabilizujących rynki finansowe oraz wspólną walutę. Dokładnie takie same apele ślą do Europy Amerykanie coraz bardziej zaniepokojeni losem euro. Sam Geithner, a także prezydent Obama dawali nieraz do zrozumienia, że Europa mogłaby uczynić znacznie więcej dla ustabilizowania sytuacji, gdyż kryzys euro w coraz większym stopniu oddziałuje niekorzystnie na gospodarkę nie tylko amerykańską, ale i światową. Obie transatlantyckie gospodarki są dla siebie wzajemnie największymi partnerami handlowymi, tworzą wspólnie ponad połowę światowego PKB, posiadają 2/3 aktywów bankowych i świadczą 3/4 światowych usług bankowych. Amerykanie obawiają się dalszego zmniejszenia siły nabywczej Europejczyków, co grozi spadkiem prognozowanego 2-proc. wzrostu gospodarczego w tym roku.

Borykająca się z własnymi problemami gospodarczymi w roku wyborczym administracja prezydenta Obamy wywiera więc coraz większy nacisk na Europę, aby skorzystała z doświadczeń amerykańskich, gdzie Federal Reserve, czyli bank centralny, skupuje obligacje państwowe od banków. Oznaczałoby to, że Europejski Bank Centralny powinien się zaangażować w wykupywanie obligacji zagrożonych krajów. EBC czynił to już w przeszłości, ale zmuszony został do wstrzymania tej operacji. Problem w tym, że EBC nie ma jasnego mandatu do takich działań, oznaczających ni mniej, ni więcej uwspólnotowienie długów takich państw, jak: Grecja, Hiszpania czy Włochy. Na to nie zgadzały się zdecydowanie Niemcy, na które przypada 27 proc. udziałów w EBC.

– Wiele wskazuje na to, że Berlin zmienia zdanie, chociaż nie chce tego otwarcie przyznać – mówi „Rz" Stefani Weiss, ekspert Fundacji Bertelsmanna w Brukseli. Jej zdaniem tak też należy interpretować oświadczenie Mario Draghiego z ubiegłego tygodnia, który zapewniał, że kierowana przez niego instytucja czynić będzie wszystko dla ratowania wspólnej waluty. Podobne zapewnienia składała kanclerz Angela Merkel, najpierw razem z prezydentem Francji Francois Hollande'em, a później z premierem Włoch Mario Montim. Nie wiadomo dokładnie, co to oznacza, ale panuje przekonanie, że chodzi o kupno obligacji. Amerykanie powinni więc być zadowoleni. – Rośnie przekonanie, że nie ma innego rozwiązania. Hiszpania stoi na krawędzi przepaści i może pociągnąć za sobą Włochy – tłumaczy Stefani Weiss.