Korespondencja z Brukseli
Niemcy uznali, że nie ma sensu dopisywanie do podstawowego dokumentu UE kolejnych poprawek. Nie chcą majstrowania przy istniejących już przepisach ani manipulacji brukselskich prawników zapisywanych jako protokoły i aneksy. Berlin wolałby prawdziwy nowy traktat, którego treść zaprojektuje konwent z udziałem przedstawicieli parlamentów narodowych i w którym ważną rolę odegra Parlament Europejski.
Według tygodnika „Der Spiegel" Angela Merkel chce, żeby do grudnia była już decyzja o organizacji i kalendarzu prac nad zmianami. Przedsięwzięcie ambitne i ryzykowne, biorąc pod uwagę doświadczenia z klęską referendalną europejskiej konstytucji i ciężkie boje o traktat lizboński.
Berlin ma jednak w ręku poważny argument: pieniądze na ratowanie bankrutów.
– Kraje chcą unii bankowej. W praktyce oznacza ona przecież, że niemieckie fundusze będą szły na ratowanie hiszpańskich banków – mówi „Rz" Sebastian Dullien, ekspert w berlińskim biurze European Council for Foreign Relations. W zamian za zgodę na przekazywanie pieniędzy Berlin może postawić warunek zaakceptowania przez partnerów zmian instytucjonalnych w strefie euro. Takich, które umożliwiałyby narzucenie suwerennym rządom dyscypliny budżetowej poprzez automatyczne sankcje i wyroki unijnego sądu. W nowym traktacie mogłyby też znaleźć się nowe stanowiska jak unijny minister finansów i nowe kompetencje dla unijnych instytucji.