W takim tempie w Brukseli jeszcze nigdy nie znoszono protekcjonistycznych barier chroniących unijny rynek. Wczoraj sekretarz stanu USA John Kerry i przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso uzgodnili, że już w czerwcu rozpoczną się rokowania nad utworzeniem strefy wolnego handlu między dwiema największymi gospodarkami globu. W optymistycznym scenariuszu rozmowy miałyby trwać nie dłużej niż rok i zakończyć się przed najbliższymi wyborami do Parlamentu Europejskiego (odbędą się w maju 2014 r.).
Po ratyfikacji przez parlamenty 28 (łącznie z Chorwacją) krajów UE oraz amerykański Kongres umowa mogłaby wejść w życie w 2016 roku. Jednak znaczna część jej przepisów zaczęłaby obowiązywać dużo wcześniej, być może już w przyszłym roku.
– Musimy jak najszybciej pójść do przodu z tym porozumieniem, bo będzie ono miało głęboki wpływ na resztę świata – przekonuje szef amerykańskiej dyplomacji.
Zbigniew Brzeziński idzie jeszcze dalej. – To porozumienie powstrzyma upadek Zachodu. Stworzy nową równowagę sił między Atlantykiem i Pacyfikiem, a także odnowi więź transatlantycką, która bardzo osłabła – przekonywał w ubiegłym tygodniu niegdysiejszy doradca ds. bezpieczeństwa Jimmy'ego Cartera.
Kalendarz jest rzeczywiście ambitny. Oznacza, że w ciągu zaledwie dwóch miesięcy, do szczytu G8 w Irlandii, kraje UE muszą uzgodnić wspólny mandat do rozmów z Amerykanami. Ich interesy są zaś w wielu punktach rozbieżne.