Zmienia się charakter protestów w Turcji, rozpoczętych 28 maja od spontanicznej obrony parku w centrum Stambułu. Są mniej liczne. Na dodatek policja nie reaguje już tak zdecydowanie, jak jeszcze kilka dni temu, na wystąpienia apolitycznej zazwyczaj młodzieży.
– Młodzież, studenci, przedstawiciele klasy średniej, ci, którzy znają Zachód i którym się dobrze wiodło, zbuntowali się przeciwko próbom narzucania im ograniczeń w życiu osobistym, w ich stylu życia, jak choćby w sprawie picia alkoholu. Niezwykłe, że wyszli na ulice, bo wcześniej nie protestowali. Ale z ich wypowiedzi wynika, że oni nie chcą zmiany premiera, chcą, by premier Recep Tayyip Erdogan się zmienił – mówi „Rz" politolog ze stambulskiego uniwersytetu Bilgi prof. Deniz Ülke Aribogan. I przewiduje, że ten rodzaj protestów będzie wygasał. Może się skończyć, gdy studenci rozpoczną wakacje.
Entuzjazm studentów i klasy średniej do protestowania zazwyczaj nie trwa długo. Nasuwają się porównania do demonstracji antykremlowskich w Rosji, które rozpoczęły się po sfałszowanych wyborach do Dumy w grudniu 2011 r. A Rosję i Turcję wiele dzieli, ale podobne było podejście mediów do antyrządowych protestów w tych krajach – miejscowe starały się je przemilczeć, zachodnie widziały w niej zapowiedź zmiany władzy.
Już teraz manifestacje na stambulskim placu Taksim coraz bardziej przypominają festyny, na których dochodzi nawet do zaskakujących medialnie wydarzeń, jak wspólne wystąpienia nienawidzących się na co dzień kibiców trzech wielkich klubów z największego miasta Turcji – Besiktas, Fenerbahce und Galatasaray.
Prawdziwi przeciwnicy
Aparat władzy skupia się teraz na walce z prawdziwymi przeciwnikami politycznymi rządzącej umiarkowanie islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) – zwłaszcza świecką opozycją, która skorzystała z buntu obrońców zieleni i zaczęła się domagać na ulicznych demonstracjach poważnych zmian politycznych.