Wymiar obu przestępstw też bardzo się różni, tylko w odwrotnych proporcjach. Manning jest co prawda oskarżony o największy przeciek tajnych dokumentów w historii USA, jednak nie zabił nikogo. Breivik ma zaś na sumieniu życie 77 osób w największym morderstwie w powojennej historii kraju.
Mimo to norweski sąd skazał w ubiegłym roku skrajnie prawicowego fanatyka na zaledwie 21 lat więzienia, choć z możliwością przedłużenia kary, jeśli skazany będzie nadal stanowił zagrożenie dla społeczeństwa.
Lata spędzone przez Breivika są jednak o wiele lżejsze niż to, co czeka Amerykanina. Dysponuje on trzypokojową celą urządzoną w taki sposób, aby „w jak największym stopniu przypominała warunki życia na zewnątrz”. Co prawda kilka dni temu morderca przesłał 27-stronicowy list do władz, w którym narzeka na warunki odbywania kary. Jednak typ problemów, jakie w nim podnosi, pokazują, jak łagodny jest system kar w Norwegii. Breivik domaga się m.in. więcej masła na śniadanie, uważa, że strażnicy go poganiają przy goleniu, twierdzi, że elastyczny (aby nie mógł służyć za broń) długopis, który dostał, jest niewygodny, a cenzura jego listów przez władze więzienia to złamanie prawa do wolności wypowiedzi.
Szczytem wszystkiego jest jednak podanie, jakie Breivik wysłał do uniwersytetu w Oslo, w którym domaga się możliwości studiowania nauk politycznych. Odrzucenie prośby jest co prawda możliwe, ale jeśli rzeczywiście nastąpi, to ze względów formalnych: potencjalny student nie ma matury.
Los Manninga jest zupełnie inny. W środę sprawozdawca ONZ ds. tortur Juan Mendez formalnie oskarżył USA o nieludzkie traktowanie 25-letniego wojskowego, który przez rok był przetrzymywany w całkowitej izolacji w małej celi bez okna, choć sąd nie wydał w jego sprawie żadnego wyroku. W takich warunkach Bradley Manning może jeszcze przesiedzieć kilkadziesiąt lat zależnie od decyzji, jaką w nadchodzących dniach odczyta sędzia. Ale to nie będzie sytuacja wyjątkowa: w USA w całkowitej izolacji przetrzymywanych jest obecnie ok. 80 tys. skazanych.