Bert Koenders, specjalny wysłannik Narodów Zjednoczonych do Mali ostrzegł, że postępy w zwalczaniu islamizacji kraju mogą zostać zaprzepaszczone jeśli świat zapomni o tym wciąż niestabilnym zakątku Afryki. Samo zbrojne pokonanie związanych z al Kaidą ugrupowań islamistycznych w północnej części Mali przez wojska francuskie i sprzymierzone oraz przeprowadzenie wyborów prezydenckich nie wystarczy. Koenders poinformował, że z zapowiedzianych w mandacie ONZ 12 tys. żołnierzy sił międzynarodowych organizacja ma obecnie pod bronią zaledwie połowę.

O słabości sił ONZ przekonane są organizacje islamistyczne. Świadczy o tym ich rosnąca aktywność - pod koniec września zamachowiec przeprowadził samobójczy atak w Timbuktu, a 7 października grupa uzbrojonych napastników napadła na posterunek policji w Gao. Z danych wywiadowczych wynika, że wyparci przez Francuzów islamiści organizują znów swoje siły w górach na północy kraju. Z powodu braku helikopterów tereny te są dla sił ONZ właściwie niedostępne.

Kłopoty misji wojskowej ONZ wynikają głównie z tego, że z akcji w Mali wycofał się największy kontyngent nigeryjski. Rząd Nigerii uzasadnił decyzje o wycofaniu swoich żołnierzy koniecznością prowadzenia walki z ugrupowaniem Boko Haram na własnym terytorium. Siły zbrojne Mali są dopiero organizowane i same nie są w stanie utrzymać kontroli nad całym obszarem kraju, zwłaszcza nad pustynnymi obszarami na północy.