Głos ludu wciąż się nie liczy

Pomysł jawnego ubiegania się o fotel szefa Komisji Europejskiej może się nie udać. Sprzeciwiła się Angela Merkel.

Publikacja: 29.10.2013 01:07

Martin Schulz , szef Parlamentu Europejskiego, marzy o posadzie szefa Komisji Europejskiej. Jego par

Martin Schulz , szef Parlamentu Europejskiego, marzy o posadzie szefa Komisji Europejskiej. Jego partia, SPD, tworzy właśnie w Niemczech koalicję z partią Angeli Merkel

Foto: EPA

– Nie ma automatycznie związku między czołowymi kandydatami (w wyborach do PE – red.) a obsadą stanowisk – powiedziała niemiecka kanclerz na zakończenie ostatniego szczytu UE w Brukseli.

Tym samym zaprzeczyła koncepcji uznawanej od miesięcy za oczywistą i forsowanej mocno przez socjalistów, liberałów i Zielonych. Wszyscy oni chcą, żeby kampania wyborcza do PE na wiosnę 2014 roku opierała się na europejskich nazwiskach.

Czyli każda partia polityczna miałaby w swoim kraju mówić wyborcom, że jeśli jej rodzina polityczna wygra w skali europejskiej, to wspólny kandydat, znany już w czasie kampanii, stanie się przewodniczącym Komisji Europejskiej.

Schulz na plakacie SLD

Socjaliści wybrali już swojego – jest nim Martin Schulz, przewodniczący Parlamentu Europejskiego. I to on powinien się pojawić również na plakatach SLD w Polsce.

Liberałowie przedstawią nazwisko przed 1 lutego 2014 roku. W grę wchodzą szef frakcji w PE Guy Verhofstadt czy sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen.

W przypadku Zielonych naturalnym kandydatem wydaje się Daniel Cohn Bendit lub Rebecca Harms, współprzewodnicząca Zielonych w PE. Ta grupa zapowiedziała, że wystawi dwóch kandydatów.

Wszyscy czekali na decyzję Europejskiej Partii Ludowej. Jednak oświadczenie Angeli Merkel może zmienić obraz kampanii. Bo albo EPL nie przedstawi europejskiego lidera listy, albo też będzie on musiał zaakceptować fakt, że wcale nie jest kandydatem na szefa Komisji Europejskiej. Bo ten, jak zawsze, zostanie wybrany w czasie wieczornego spotkania w gronie szefów państw i rządów w Brukseli.

Lęk przed krajowymi wyborcami

Merkel po raz pierwszy publicznie zrobiła to, o czym nieoficjalnie mówi się w Brukseli od dawna.

Największa grupa polityczna – Europejska Partia Ludowa – nie jest zainteresowana koncepcją publicznej konkurencji i organizowania wyborów do Parlamentu Europejskiego wokół nazwisk konkretnych kandydatów na przewodniczącego Komisji Europejskiej.

To zwiększa szanse urzędujących premierów, którzy może i byliby zainteresowani stanowiskiem szefa KE, ale nie mogą przed krajowymi wyborcami pokazać, że bardziej ich interesuje kariera w Brukseli niż praca we własnym kraju. A właśnie takich kandydatów ma EPL, partia rządząca w większości krajów UE.

– Nie wyobrażam sobie, żeby którykolwiek z nich zgodził się na przewodzenie liście EPL w wyborach europejskich. To byłoby dla niego samobójstwo polityczne. Ktoś musi wreszcie powiedzieć Schulzowi i innym, że ta koncepcja nie przejdzie – mówił „Rz" kilka tygodni temu dyplomata jednego z państw UE.

Na szczerość zdecydowała się w końcu Angela Merkel. I powiedziała swoim oponentom, że traktat lizboński mówi tylko, iż należy wziąć pod uwagę wyniki wyborów do PE.

Jak przyciągnąć entuzjastów

Faktem jest jednak, że przez ostatnie miesiące panowało przekonanie, iż tym razem wybór dokona się publicznie, a nie w kuluarach unijnego szczytu.  – To był jeden z argumentów na rzecz większej demokracji w UE przekonywania wyborców do udziału w wyborach europejskich – mówi Janis Emmanuilidis, ekspert European Policy Centre w Brukseli. Jego zdaniem to jest pomysł na zwiększenie frekwencji, szczególnie na przyciągnięcie wyborców proeuropejskich, a nie tylko tych eurosceptycznych.

– A teraz chcemy im powiedzieć, że ich głos i tak się nie liczy. Nie po to był traktat lizboński – mówi Emmanuilidis. Również Martin Schulz apelował o poważnych kandydatów. – Jeśli największe grupy polityczne mianują silnych kandydatów, będzie to okazja do zmarginalizowania eurosceptyków – powiedział szef PE.

Emmanuilidis przyznaje jednak, że są również kontrargumenty. Przede wszystkim poprzez publiczne wybory stworzono by wrażenie, że szef KE to rodzaj prezydenta UE, który zyskał teraz nowe kompetencje, co nie jest prawdą.

Ponadto, jak zauważa w swojej analizie londyński think tank Centre for European Reform, szef KE nie powinien być osobą partyjną. Wiadomo, że wywodzi się on z określonej grupy politycznej, ale poprzez udział w kampanii wyborczej byłby już zbyt mocno powiązany z jedną opcją. A przecież jego zadaniem jest szukanie rozwiązań ponadpartyjnych i ponadnarodowych.

Kandydaci z małych krajów

Zgodnie z zapisami traktatowymi i dotychczasową praktyką szef powinien wywodzić się z partii, która wygrała wybory. I raczej powinien to być premier.

Po tym, jak Donald Tusk zapowiedział, że nie jest zainteresowany tym stanowiskiem, w Brukseli najczęściej wymieniani są jako kandydaci: Edna Kenny, premier Irlandii, Valdis Dombrovskis, premier Łotwy, i Jean-Claude Juncker, premier Luksemburga. Wszyscy pochodzą z mniejszych krajów UE. Dodatkowo Kenny i Dombrovskis przeprowadzili swoje kraje przez głębokie reformy. Mogą być więc wiarygodni zarówno dla krajów w kryzysie, jak i dla żądnych dyscypliny finansowej Niemców i ich północnych sojuszników.

– Nie ma automatycznie związku między czołowymi kandydatami (w wyborach do PE – red.) a obsadą stanowisk – powiedziała niemiecka kanclerz na zakończenie ostatniego szczytu UE w Brukseli.

Tym samym zaprzeczyła koncepcji uznawanej od miesięcy za oczywistą i forsowanej mocno przez socjalistów, liberałów i Zielonych. Wszyscy oni chcą, żeby kampania wyborcza do PE na wiosnę 2014 roku opierała się na europejskich nazwiskach.

Pozostało 91% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1020
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1019