Ludzie, którzy cudem ocaleli, opowiadają, że z początku upowcy brali ich grupkami po kilka osób. Żeby było im wygodniej, kazali ofiarom kłaść się twarzą do ziemi. Relacja Aleksandra Praduna: „Z jednej grupy popędzonej w miejsce kaźni po serii strzałów poderwała się mała dziewczynka, może sześcioletnia, i zaczęła mocno krzyczeć: »Mamo, mamo«, ale matka już nie żyła. Widząc to, Ukrainiec podniósł karabin i strzelił do niej. Dziewczynka upadła, ale natychmiast się poderwała i krzycząc, zaczęła iść po trupach, padając i wstając. Bulbowiec znowu strzelił. Tym razem aż trzykrotnie. Dziewczynka wciąż podnosiła się i krzyczała. Zdenerwowany Ukrainiec podbiegł do niej i dobił ja kolbą karabinu". Pradun miał wtedy 13 lat. Przeżył masakrę, bo obryzgała go krew matki i oprawcy myśleli, że on też nie żyje.
– Z miejsca, które Ukraińcy nazwali później Trupim Polem, ekshumowaliśmy szczątki 231 osób, w tym 93 dzieci w wieku do siedmiu lat i kolejnych 48 do lat 15. Łącznie ponad 70 proc. ofiar to były dzieci. Szczątki wielu z nich można było poznać tylko po cieniach, jakie zostały na jasnym, wydmowym piasku, i po ząbkach mlecznych – wyjaśnia archeolog Olaf Popkiewicz. Po dłuższej chwili milczenia dodaje: – O ile kości były w fatalnym stanie, o tyle włosy niemal się nie rozłożyły. Co chwila wyjmowaliśmy z tej mogiły jasne warkoczyki.
Dwie mapy
W chyba każdej większej księgarni na Ukrainie można kupić książkę „Druga wojna polsko-ukraińska". Jej autor Wołodymyr Wiatrowycz podważa większość ustaleń, jakie od lat wypracowywali historycy po obu stronach Bugu. A przychodziło to z wielkim trudem, bo nie było między nimi zgody, ile ludzi wymordowano na Wołyniu, czy wydarzenia, które się tam rozegrały, można nazwać ludobójstwem i z czego tak naprawdę wynikała niechęć do Polaków, która doprowadziła do zbrodni.
„Ktoś niezorientowany w zawiłościach stosunków polsko-ukraińskich po przeczytaniu »wołyńskich« fragmentów książki może wręcz odnieść wrażenie, że w ogóle nie było żadnych zorganizowanych mordów na Polakach. A jeśli nawet były, to tak naprawdę nie wiadomo, kto i co zrobił" – pisze prof. Grzegorz Motyka z Rady IPN w recenzji książki Ukraińca.
Wiatrowycza to nie zraża. – Polacy zlikwidowali 12 do 15 ukraińskich wsi na ziemi chełmskiej już w 1942 r. i gdy ta wiadomość dotarła na Wołyń, to też była jedna z przyczyn rzezi na Polakach – twierdzi. Czy próbował ubiegać się o ekshumacje, które potwierdziłyby jego twierdzenia? – Klimat polityczny temu nie sprzyja – odpowiada.
– Mówi o 12 do 15 wiosek? – prof. Władysław Filar, historyk, powtarza z niedowierzaniem. Przerywa rozmowę, wychodzi na chwilę do swojego gabinetu, by po chwili przynieść zwiniętą w rulon mapę szeroką na ponad dwa metry i jeszcze dłuższą. Usiana jest czerwonymi punktami. Każdy starannie opisany. To były polskie siedliska na Wołyniu, w których dokonano rzezi. Jest ich ponad cztery tysiące. – Tylko że nie chodzi o to, żebyśmy wciąż debatowali o tym, ile kto komu zabił. Nie o to. Tylko żeby tych pomordowanych wreszcie godnie pochować. Krzyż im postawić.