W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin Kreml otworzył kilka nowych frontów walki o utrzymanie wpływów nad Dnieprem. Zaczynając od mediów.
– Zgodnie z umową z 1994 r., w której Moskwa i Waszyngton gwarantują suwerenność i integralność Ukrainy w zamian za pozbycie się przez nią broni atomowej, Rosja ma obowiązek interweniować, gdy pojawiają się takie konfliktowe sytuacje jak obecna – ostrzegł w wywiadzie dla dziennika „Kommiersant" doradca Putina Siergiej Głaziew.
Zarzucił USA, że każdego tygodnia przeznaczają 20 mln dolarów na wsparcie „ukraińskich rebeliantów". Zdaniem Głaziewa szkolenia odbywają się bezpośrednio w budynku ambasady USA w Kijowie. Rosjanin uznał także, że rozwiązanie siłą konfliktu to dziś jedyna opcja, jaka pozostała Janukowyczowi. Andriej Iłłarionow, były doradca Kremla, potwierdza: „Moskwa szykuje się do interwencji na Ukrainie". Jego zdaniem mogłaby ona nastąpić zaraz po inauguracji zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi w piątek.
Rosja grozi także rozbiciem integralności terytorialnej swojego południowo-zachodniego sąsiada. Ataman rosyjskich kozaków Wiktor Wodołacki ostrzegł, że wyśle 760 tys. swoich ludzi na Krym, aby przyjść z pomocą „rosyjskim braciom". To odwołanie do słów Głaziewa, który ostrzegł przed „narastającą rusofobią" na Ukrainie.
W Kijowie ostrzeżenie zostało potraktowane poważnie. Rada Najwyższa będzie debatować nad rezolucją o rozwiązaniu regionalnego parlamentu Krymu za „zwalczanie języka, kultury i tradycji Ukrainy".