Rosyjska interwencja na Ukrainie, zajęcie przez wojskowych terenu Półwyspu Krymskiego, a następnie ustanowienie tam marionetkowych władz oraz przeprowadzenie "referendum", które finalnie przypieczętowało wejście Krymu do Rosji – wszystkie te wydarzenia wywołały oburzenie społeczności międzynarodowej.
Wtorkowe wystąpienie prezydenta Władimira Putina wielu ekspertów odczytało jednoznacznie jako wypowiedzenie nowej "zimnej wojny" zachodnim demokracjom. Z uwagą losy Ukrainy śledzą jednak nie tylko Bruksela, Warszawa czy Waszyngton, ale również stolice państw sąsiadujących bezpośrednio z Federacją Rosyjską.
Ze szczególnym niepokojem rozwój wypadków śledzi Kazachstan. Jako członek jednego z głównych rosyjskich projektów integracyjnych – Unii Celnej – Astana została postawiona w niewygodnej sytuacji. Z jednej strony jest jednym z najbliższych sojuszników Moskwy, z drugiej argumenty według których doszło do aneksji Krymu są dla niej niebezpieczne.
Jednym z głównych źródeł niepokoju Kazachstanu jest fakt, że prawie 24 proc. jego społeczeństwa stanowią Rosjanie. Przez lata Związku Radzieckiego stanowili oni zresztą większość mieszkańców Kazachskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, sytuacja demograficzna zaczęła się zmieniać dopiero po upadku ZSRR. Nie przypadkiem Aleksander Sołżenicyn w swojej książce zatytułowanej Jak odbudować Rosję? prócz postulatu zjednoczenia Rosji z Ukrainą i Białorusią stawiał również tezę, że ziemie północnego Kazachstanu są zdecydowanie bardziej rosyjskie, niż kazachskie.
- Lęk Kazachów zasadza się na tym, że doskonale zdają sobie oni sprawę z podobieństw sytuacji Krymu a ich terenów zamieszkanych przez Rosjan. - mówi w rozmowie z "Rz" Wojciech Górecki, związany z Ośrodkiem Studiów Wschodnich ekspert zajmujący się relacjami Rosji z państwami Kaukazu i Azji Centralnej. – Również u nich znajduje się duża społeczność rosyjska, która mieszka w zwartych grupach przeważnie na północy kraju. Kazachskie władze zdają sobie sprawę z tego, że również u nich można byłoby doprowadzić do sytuacji w której Rosja skorzystałaby z argumentu ochrony swojej mniejszości.