„Hej, jestem tutaj, zobaczmy, czy mogę się przywitać" – tak opowiadał Donald Trump o swoim pomyśle spotkania z dyktatorem Korei Północnej Kim Dzong Unem. Idea podobno narodziła się w Osace, gdzie prezydent przybywał od piątku, uczestnicząc w spotkaniu G20. Nie wiadomo do końca, czy terminu spotkania nie uzgodniono już wcześniej, ale to nie ma obecnie znaczenia. Ważne, że Kim Dzong Un przyjął propozycję i obaj przywódcy uścisnęli sobie nie tylko ręce w Panmundżom w strefie zdemilitaryzowanej, ale rozmawiali przez ponad trzy kwadranse.
W miejscu, do którego dotarł w niedzielę Donald Trump, nie był jeszcze prezydent USA. Wraz z Kimem przekroczył biegnącą przez środek strefy linię demarkacyjną będącą granicą pomiędzy obiema Koreami. W otoczeniu Kima uznano to za wizytę w Korei Płn. Być może w rewanżu Kim Dzong Un pojawi się wkrótce w Białym Domu. Zaproszenie Trumpa właśnie otrzymał.
Bez przełomu
Niedzielne spotkanie w Panmundżomie nic nie wniosło do negocjacji w sprawie denuklearyzacji państwa Kim Dzong Una, ale obrazki poszły w świat, zwłaszcza do USA, gdzie kampania prezydenta jest już w toku. Uzgodniono jedynie, że w najbliższych dwu–trzech tygodniach grupy ekspertów rozpoczną negocjacje. Ale grupy takie działają oficjalnie od dawna. Zdaniem Trumpa nie należy się śpieszyć i sprawy podążają w dobrym kierunku.
Chodzi o „całkowitą denuklearyzację" Korei Płn., który to termin pojawił się w porozumieniu zawartym w czasie pierwszego spotkania Kima i Trumpa w roku ubiegłym w Singapurze. Formuła ta była przedmiotem rozmów w lutym tego roku w Hanoi w czasie drugiego spotkania, ale bez jakiejkolwiek konkretyzacji. Na denuklearyzację nalega Waszyngton, utrzymując nadal sankcje gospodarcze. Kim z kolei domaga się ich likwidacji jako warunku do poważnych negocjacji.
– Osiągnęliśmy już wiele. Koreańczycy zaniechali prób z rakietami balistycznymi, jak i testów jądrowych – przekonywał Trump w niedzielę. Amerykańskie media były w zasadzie zgodne, że gest Trumpa ma znaczenie historyczne. Pojawiło się sporo spekulacji dotyczących motywów Trumpa dążącego do zacieśnienia więzi osobistych z dyktatorem Korei Płn. Nawet niechętna Trumpowi CNN przyznaje, że taka strategia może przynieść zamierzone rezultaty.