Prezydent Barack Obama oświadczył wczoraj, że Stany Zjednoczone nie zaangażują się militarnie w Iraku, jeśli nie otrzymają zapewnienia, że rząd w Bagdadzie będzie zdolny do podjęcia działań, które pozwolą na zjednoczenie kraju. „W ostatecznym rozrachunku to Irakijczycy powinni rozwiązać ten problem" – stwierdził Obama. W jego wypowiedzi zabrzmiały ostre tony krytyki pod adresem władz w Bagdadzie. Zapewnił, że sfinalizowanie reakcji na wydarzenia w Iraku potrwa kilka dni.
Specjalny zespół pracuje teraz nad opracowaniem planu pomocy dla znajdującego się w coraz większych opałach rządu w Bagdadzie. Prezydent spotkał się z dziennikarzami tuż po naradzie ze swoimi doradcami.
Tymczasem islamiści z Islamskiego Państwa Iraku i Lewantu (ISIS) opanowali kolejne dwie miejscowości w prowincji Dijala na północnym wschodzie kraju. Do Bagdadu mają mniej niż 100 kilometrów. Po dezintegracji armii szkolonej i wyposażonej przez Amerykanów rząd liczy już jedynie na militarną pomoc USA. Na razie zablokował dostęp do kilku internetowych mediów społecznościowych, w tym Facebooka, Twittera i YouTube, które islamiści wykorzystywali do publikowania zdjęć i filmów wideo dokumentujących postępy rebelii.
Duchowy przywódca społeczności szyickiej, wielki ajatollah Ali Sistani, wezwał z kolei irackich szyitów do walki z sunnickimi bojownikami. Szyici stanowią dwie trzecie ludności Iraku. Sunnicka mniejszość była wyraźnie dyskryminowana przez szyickie władze państwowe z premierem Nuri al Maliki na czele.
Deklaracja Obamy wykluczająca interwencję zbrojną przy pomocy armii lądowej nie oznacza jednak, że Amerykanie zamierzają przyglądać się wydarzeniom w Iraku.