Piątkowe oświadczenie Eda Milibanda uzyskało poparcie czołowych dyplomatów, w tym Jeremiego Greenstocka, byłego ambasadora Wielkiej Brytanii przy ONZ. - Zaangażowanie w pomoc Libijczykom ze strony Europy i Ameryki Północnej było niewystarczające - mówił Greenstock.

Trudno nie zgodzić się z oświadczeniem Milibanda. Warto także podkreślić, że upadek państwa libijskiego jest głównym powodem obecnego kryzysu fali imigrantów w basenie Morza Śródziemnego. Co ciekawe, lider PP nie kwestionuje natowskiej interwencji, autoryzowanej przez ONZ i pilotowanej właśnie przez Davida Camerona i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. Zasadniczo Miliband mówi, że więcej powinno być zrobione po upadku Kadafiego.

Planujący operację w Libii zbyt optymistyczne widzieli rozwój sytuacji po obaleniu dyktatora. Postrzegali Libię jako mały, bogaty i jednorodny kraj. Źle oceniono m.in zmiany w kulturze politycznej zdominowanej przez 42-letnie rządy Kadafiego. Okazało się, że lojalność plemienna i regionalna nadal jest ogromnie ważna.

Wybory parlamentarne odbędą się w Zjednoczonym Królestwie 7 maja. Stawką w tym głosowaniu jest nie tylko to, kto obejmie rządy, ale też ewentualna przynależność Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej. Premier Cameron zapowiedział bowiem, że jeśli wygrają torysi, przeprowadzi referendum ws. ewentualnego wyjścia kraju z UE.