„Rzeczpospolita": Mamy 70. rocznicę zakończenia II wojny światowej. Rosjanie podczas różnych obchodów epatują komunistycznymi symbolami i sławią Józefa Stalina. Nie zdają sobie sprawy z tego, jak wiele zła wyrządził?
Wojciech Materski: Dla Rosjan ta symbolika i podkreślanie roli własnego państwa są bardzo ważne. Przykład: spieramy się z nimi o to, czy II wojna światowa zakończyła się 8 czy 9 maja. A przecież kapitulację podpisano 7 maja w Reims, tylko Stalin - tłumacząc decyzję brakiem dziennikarzy i odpowiedniego rozgłosu - jej nie zaakceptował. Po kilku dniach, już w blasku, powtórzono tę chwilę, by wryła się w pamięć społeczeństwa – jako symbol wielkości ZSRR i jego, Stalina. Obecnie Rosjanie wprawdzie wiedzą, że Stalin był zbrodniarzem, jednak usprawiedliwiają go mówiąc, że zdyscyplinował on aparat władzy w kraju, zmodernizował państwo, że był architektem zwycięstwa nad III Rzeszą, że dzięki niemu Związek Sowiecki stał się światowym mocarstwem. Rozumują: „Cały świat bał się Stalina, więc bał się też Rosji. Czyli byliśmy potęgą, nikt nas nie lekceważył". Z punktu widzenia ich kompleksów to bardzo istotne.
Wszyscy Rosjanie tak uważają?
Są kręgi głęboko myślącej inteligencji, która zdaje sobie sprawę, że rządy stalinowskie były strasznym nieszczęściem. Nieszczęściem, które pochłonęło kilkadziesiąt milionów ofiar, którego wynikiem było powstanie państwa policyjnego. Ale ludzi rozumujących w ten sposób jest niewielu. Większość elit intelektualnych w Rosji jest prostalinowska. To fanatycy. Działają tam nawet strony internetowe poświęcone Stalinowi. Kult Stalina jest wyraźnie widoczny. Niedawno Wołgograd na jeden rocznicowy dzień stał się ponownie Stalingradem.
Rozmawia pan z Rosjanami na ten temat?