Korespondencja z Dauhy
W czwartek w Camp David pod Waszyngtonem prezydent Barack Obama spotyka się z przedstawicielami sześciu arabskich monarchii. Miało to być spotkanie na samym szczycie, ale czterech najwyższych przywódców, w tym władający od stycznia król Arabii Saudyjskiej Salman, nie wybiera się do Ameryki. Zastąpią ich książęta-następcy tronu, a zamiast sułtana Omanu pojawi się wicepremier.
Inaczej postąpiły Katar, którego emir Tamim bin Hamad As-Sani już od poniedziałku jest w Waszyngtonie, i Kuwejt, którego emir, Sabah Al Ahmad As-Sabah, też pojawił się tam na początku tygodnia.
Niezależnie od powodów głoszonych oficjalnie i nieoficjalnie nieobecność przywódców czterech sojuszniczych państw znad Zatoki Perskiej to policzek dla Obamy, kara za próbę zbliżenia z Iranem, które większość krajów Zatoki Perskiej traktuje jak największe zagrożenie.
Celem szczytu jest właśnie rozwianie obaw monarchii arabskich związanych z negocjacjami, które mają się za kilka tygodni zakończyć znacznym ograniczeniem programu atomowego w zamian za znoszenie zachodnich sankcji nałożonych na ten kraj.
Dla krajów Półwyspu Arabskiego rozwianie obaw to poważne zobowiązania Ameryki do obrony regionu przed Iranem. Dał temu jednoznacznie wyraz ambasador Zjednoczonych Emiratów Arabskich w Waszyngtonie, zażądał przekucia słów w działania i gwarancji na piśmie. Raczej zakłada, że nic z tego nie będzie, bo przywódca Emiratów nie pojawi się na szczycie. Choć ogólnoarabski dziennik „Aszark al-Awsat" cytował kilka dni temu anonimowego przedstawiciela władz USA, który obiecywał, że w Camp David padnie propozycja podniesienia współpracy wojskowej z krajami Zatoki na „bezprecedensowy" poziom.
Skupiony na Jemenie
Oficjalnie Rijad tłumaczy nieobecność króla Salmana wydarzeniami w sąsiednim Jemenie, gdzie saudyjskie lotnictwo próbuje powstrzymać szyickich rebeliantów Hutich. - To jest jedyny powód. Król jest skupiony na pomocy Jemenowi. Dzieje się tam właśnie teraz – mówi „Rz" Abdullah Ibrahim El-Kuwaiz, ekonomista, szef wielkiej firmy zajmującej się produkcją energii i odsalaniem wody i były ambasador Arabii Saudyjskiej w Bahrajnie.
Sytuacja w Jemenie też ma bardzo wiele wspólnego z Iranem. Huti, wyznający zajdytyzm – odmianę szyizmu, są wspierani przez Teheran, choć to wsparcie jeszcze rok temu było głównie ideologiczne. Ich sukcesy – niewiele ponad rok temu panowali ledwie nad dwiema prowincjami na północy, a teraz kontrolują stolicę i większość ważnych miast i portów - nagłaśniają najbardziej media irańskie i telewizja Al-Manara należąca do libańskiego Hezbollahu, również powiązanego z Iranem.