W niedzielę głosowali mieszkańcy 7 z 20 włoskich regionów (Kampania, Veneto, Umbria, Toskania, Apulia, Liguria, Marche) odpowiedników polskich województw, a także 742 gmin. Do głosowania uprawnionych była 1/3 wszystkich mieszkańców.
Frekwencja ledwie przekroczyła 50 procent. Wyborcy zagłosowali nogami i pokazali politykom plecy, bo 5 lat temu głosowało ponad 64 proc. uprawnionych.
Naturalnie wybory lokalne rządzą się swoimi prawami i nie można traktować ich jako wierną projekcję tego, co stałoby się w wyborach parlamentarnych. Niemniej jednak te wybory są pierwszym od roku konkretnym pomiarem politycznej temperatury w Italii. Kilka tendencji rysuje się bardzo wyraźnie.
W bitwie centroprawicy z centrolewicą o regiony padł wynik 5:2, czyli podobnie jak przed 5 laty, z tym że prawica odwojowała Ligurię, a lewica Kampanię. Lewicy nie udało się powtórzyć znakomitego wyniku sprzed roku, gdy w wyborach do Parlamentu Europejskiego potężna Partia Demokratyczna, a po prawdzie jej dynamiczny i charyzmatyczny szef, premier Matteo Renzi, otrzymał 41 proc. głosów. Analitycy wskazują, że to wynik pewnego zmęczenia elektoratu niewychodzącym praktycznie z telewizyjnego okienka Renzim, a też ostrego, wewnątrzpartyjnego konfliktu.
Zgodnie z oczekiwaniami klęskę poniosła Forza Italia Silvio Berlusconiego (poza Ligurią, gdzie wygrał jej kandydat). Włosi, coraz bardziej rozczarowani, żegnają się z człowiekiem, który pośród wiwatów tłumów przez 20 lat dominował włoską scenę polityczną. Jeszcze wyborach parlamentarnych w 2013 r. zdobył 22 proc. głosów. W niedzielnych jego kandydatom łącznie ledwo udało się przekroczyć 10 proc.