Utrata większości to skutek decyzji byłego członka rządu Philipa Lee. Ten dotychczasowy poseł Partii Konserwatywnej przeszedł do Liberalnych Demokratów. Uczynił to w Izbie Gmin, przechodząc z ław rządowych do opozycyjnych, w trakcie wystąpienia Borisa Johnsona.
W liście do premiera Lee napisał, że po długotrwałym namyśle uznał, iż nie może dłużej służyć wyborcom i krajowi jako poseł Partii Konserwatywnej. Dodał, że decyzja o opuszczeniu partii po 27 latach nie była dla niego łatwa. Ocenił, że sprawa brexitu zmieniła Partię Konserwatywną z "szerokiego politycznego kościoła" na "wąską frakcję", w której konserwatyzm mierzy się tym, "w jak nieodpowiedzialny sposób ktoś chce opuścić Unię Europejską".
Lee ocenił, że dążący do brexitu za wszelką cenę rząd Johnsona naraża Brytyjczyków oraz integralność Wielkiej Brytanii, a także podważa brytyjską gospodarkę, demokrację oraz rolę w świecie. - Wierzę, że Liberalni Demokraci są najlepiej przygotowani to stworzenia jednoczącej i inspirującej siły politycznej, niezbędnej do uleczenia naszych podziałów - stwierdził polityk.
Do tej pory, dzięki sojuszowi z Demokratyczną Partią Unionistów, rząd Johnsona miał w Izbie Gmin nad opozycją przewagę jednego głosu. Teraz konserwatyści nie mają większości.