To ciekawe zjawisko opisują dziś niemieckie portale, powołując się na wypowiedź Michaela Hüthera, szefa Instytutu Niemieckiej Gospodarki w Kolonii (IW). Nazwał on już to pompowanie pieniędzy w firmy zajmujące się obsługą uchodźców i imigrantów ekonomicznych małym programem ożywienia gospodarki, koniunktury.
Wydatki [z budżetu państwa] nie wsiąkają gdzieś za granicę, lecz tworzą w Niemczech nowe miejsca pracy i nowe przedsiębiorstwa - powiedział Hüther dziennikowi "Rheinische Post".
Inny ekspert cytowany przez tę gazetę uważa, że dzięki wydatkom państwa na setki tysięcy imigrantów w tym i następnym roku wzrost gospodarczy w Niemczech będzie o kilka dziesiątych punktu procentowego większy, niż dotychczas zakładano.
Natomiast, czy imigranci spowodują wzrost także w następnych latach, zależy od tego, czy sami się odnajdą na rynku pracy. Na razie rząd przekazał z budżetu na pomoc dla przybyszów sześć miliardów euro (połowa jako wsparcie dla gmin i landów). Ale nie może się przez lata zajmować wyłącznie wydawaniem na nich grubych miliardów.
W sprawie tego, czy imigranci, którzy przedarli się do Niemiec przez morza i pół Europy, to są właśnie ci, których brakowało na niemieckim rynku pracy, są spore wątpliwości. W kraju tym jest co najmniej pół miliona wakatów rocznie, ale zazwyczaj są to albo bardzo specjalistyczne stanowiska, wymagające na dodatek dobrej znajomości języka niemieckiego, której imigranci nie mają, albo nisko ceniona praca fizyczna.