Rzeczpospolita: Zamachy w Paryżu były niezwykle krwawe. Czy jednak mówiąc o wojnie przeciwko dżihadowi, François Hollande nie przesadza?
Alain Finkielkraut: To jest naprawdę wojna, choć taka, którą nam narzucono. Ale dziś wszyscy Francuzi są na celowniku wroga, wszyscy mają powód, by się bać. Po drugiej wojnie światowej Europa chciała zbudować cywilizację wiecznego pokoju. Gdy upadł mur berliński, gdy skończył się czas wielkich ideologii, ulegliśmy złudzeniu, że cały świat zjednoczy się wokół praw człowieka i gospodarki rynkowej. Dziś to marzenie upada. Islam, choć niecały, wypowiedział Zachodowi wojnę na śmierć i życie. Europa po pokonaniu Hitlera postawiła na kult humanizmu. To miała być gwarancja, że Holokaust nigdy się nie powtórzy, że nie będziemy więcej dzielić ludzi na swoich i obcych. To był taki antyrasizm. Ale starając się naprawić apokaliptyczną zbrodnię, Zachód popełnił fatalny błąd. Radykalny islam nie jest bowiem ani zjawiskiem marginalnym, ani potworem, którego sami stworzyliśmy, nie jest reakcją na imperializm, na kolonializm.
Nie usprawiedliwia pan zbyt łatwo Zachodu?
Weźmy Turcję. Mówimy o dawnym imperium osmańskim, kraju, którego nigdy Zachód nie zniszczył, nie skolonizował, nie upodlił. A przecież dżihad jest tam niezwykle silny, każdy rozpoznał podwójną grę, jaką tu prowadzi Recep Erdogan (prezydent Turcji –red.). Islam ma ambicje uniwersalne. To najmłodsza spośród wielkich religii, taka, która chce zniszczyć wszystkie pozostałe. W Koranie Żydzi i chrześcijanie są otwarcie oskarżani o sfałszowanie świętych ksiąg. Owszem, znaczna część muzułmanów nie podziela takiej logiki, chcą praktykować swoją religię pokojowo, są wręcz przerażeni dżihadem. Ale powtarzam: radykalny islam nie jest ani zjawiskiem marginalnym, ani potworem zrodzonym przez Zachód.
Skoro problem jest tak fundamentalny, uniwersalny, to co oznacza wygranie wojny, jaką wypowiedział Hollande?