Z ponad miliona imigrantów, którzy w roku ubiegłym dotarli do Europy, ponad 850 tys. po raz pierwszy postawiło stopę na naszym kontynencie w Grecji. Najczęściej na jednej z wysp odległych o niewiele kilometrów od wybrzeży Turcji.
Zewnętrze granice Unii na tym odcinku Morza Egejskiego właściwie nie istnieją. Frontex dopiero niedawno zdecydował o wzmocnieniu swej obecności w tym regionie. Ale główny ciężar spoczywa na państwie w pewnym sensie frontowym, jakim jest Grecja.
Unia ma jednak do niej poważne zastrzeżenia. Komisja Europejska zaakceptowała właśnie 23-stronicowy raport na ten temat. Został przekazany do oceny krajom członkowskim. Po jego przyjęciu przez kwalifikowaną większość państw Komisja wyznaczy Atenom trzy miesiące na usunięcie wszystkich niedostatków. Jeżeli to nie nastąpi, Grecja może zostać wykluczona ze strefy Schengen. – Może to być pierwszy krok prowadzący do Grexitu z przyczyn finansowych – tłumaczy „Rz" Antonis Klapsis z Instytutu Konstantinosa Karamanlisa dla Demokracji w Atenach.
Największe wątpliwości KE budzi fakt, że greckie władze nie rejestrują przybyszów, starając się jak najszybciej odstawić ich na granicę z Macedonią, czyli na szlak bałkański. Tymczasem wśród imigrantów znajdują się nierzadko najemnicy tzw. Państwa Islamskiego, którzy wykorzystują tę drogę, aby bezpiecznie wrócić do Europy. Bez rejestracji imigrantów nie sposób tworzyć planów opanowania kryzysu.
Przyczyn braku rejestracji jest wiele. Tak np. na wyspie Chios, na którą do października ubiegłego roku przybyło 67 tys. uchodźców, z czterech maszyn do rejestracji działały tylko dwie. Na wyspie Samos przez wiele tygodni nie sprawdzano w sposób należyty paszportów, gdyż urzędnik, który potrafił posługiwać się odpowiednim sprzętem, był na urlopie. W wielu miejscach danych zarejestrowanych osób nie udało się wprowadzić do systemu, gdyż zawiodły łącza internetowe. Nie działały urządzenia do pobierania odcisków palców, więc używano atramentu lub podejmowano decyzje, aby kontrolę ograniczyć do dorosłych mężczyzn.