Sprawa, która znalazła się na wokandzie sądu najwyższej instancji, dotyczyła największej masakry w powojennej historii armii niemieckiej armii. Wydarzyła się w pobliżu bazy Bundeswehry w Kunduz w nocy na 4 września 2009 roku. Kilka godzin wcześniej talibowie uprowadzili w pobliżu dwie cysterny z paliwem przeznaczonym dla sił międzynarodowych starających się utrzymać porządek w Afganistanie. Wiadomość o tym dotarła szybko do płk. Georga Kleina dowódcy niemieckiej bazy. Wpadł w panikę obawiając się, że talibowie wykorzystać mogą obie cysterny jako bomby kierując je na bazę. Zwrócił się więc do lotnictwa NATO z prośbą o likwidację zagrożenia. Dwa amerykańskie myśliwce zbombardowały cysterny, wywołując ogromny pożar.
Zginęło w nim ponad sto osób. Dokładnej liczby ofiar nigdy nie ustalono. Nie byli to jednak talibowie. Porzucili cysterny, gdy utknęły w grząskim terenie. Zajęli się nimi wtedy mieszkańcy okolicznych wiosek. W chwili gdy nadleciały rakiety, zajęci byli przelewaniem benzyny z cystern do kanistrów, wiader i czego się dało.
Sprawa trafiła do mediów. Niemiecka prokuratura badała, czy nie doszło do zbrodni wojennej. Powołano komisję Bundestagu, która przesłuchała także kanclerz Angelę Merkel oraz szefa dyplomacji Franka-Waltera Steinmeiera. Z wszystkich ustaleń, raportów i badań wynikało, że płk Klein ma prawo postąpić, jak postąpił i niczego mu zarzucić nie można. Sam opowiadał, że ma nieustannie w pamięci to, co się wtedy wydarzyło. Płk Klein jest już jednak od trzech lat generałem brygady. Nominacja ta jest najlepszym dowodem, że Bundeswehra już dawno uważa tę sprawę za definitywnie zakończoną.
Tym bardziej że rodzinom ofiar oraz kilkunastu poszkodowanym wypłacono już po 5 tys. dol. Jednak wiele rodzin zwróciło się za pośrednictwem niemieckich prawników do sądów z pozwami odszkodowawczymi. Były jednak odrzucane. Nie tylko dlatego, że zgodnie z prawem międzynarodowym osoba fizyczna nie może kierować pozwów pod adresem obecnego państwa.
– Uważamy, że pułkownik Klein ponosi winę za to, co się wydarzyło. Nie wziął pod uwagę wszystkich okoliczności, które powinien był uwzględnić, aby uniknąć masakry. Innymi słowy nie dopełnił służbowego obowiązku – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Peter Derleder, który jako adwokat reprezentował krewnych kilku ofiar katastrofy w Kunduz.