W tych dniach trzeba słuchać nie Paryża, lecz francuskiej prowincji, bo to stamtąd pochodzi przytłaczająca większość protestujących.
– Za mało i za późno – mówi „Rzeczpospolitej" o decyzjach rządu zastępca redaktora naczelnego „Courrier Picard" Jean-Marc Chevauche. To lokalna gazeta ukazująca się w Amiens, mieście, gdzie młodość spędził Emmanuel Macron i gdzie wciąż pracuje jako lekarz jego ojciec.
– Trzy czwarte Francuzów popiera „żółte kamizelki". Ich oczekiwania są oczywiście bardzo różne. Ale łączy je jedno: podważenie prawa do rządzenia prezydenta i premiera. W takiej sytuacji jedynym demokratycznym rozwiązaniem jest rozpisanie przedterminowych wyborów. W maju 1968 r., po miesiącu protestów, tak właśnie uczynił generał de Gaulle i odniósł zwycięstwo. Macron też powinien zaryzykować – przekonuje Chevauche.
Decyzję o spełnieniu postulatów, które trzy tygodnie temu doprowadziły do pierwszych blokad dróg we Francji, prezydent podjął w poniedziałek w nocy po konsultacjach w Pałacu Elizejskim z ministrami gospodarki i ochrony środowiska. Wstrzymanie podwyżki akcyzy od sprzedaży oleju napędowego uderza bowiem bezpośrednio w plan wycofania najbardziej trujących samochodów, i to tym bardziej że jednocześnie prezydent podjął decyzję o poluzowaniu zasad kontroli technicznej. Ale to nie koniec ustępstw. Na sześć miesięcy zostaną także wstrzymane podwyżki opodatkowania elektryczności. Dla budżetu państwa to łącznie koszt 2 mld euro w skali roku.
Mouraud boi się o życie
Edouard Philippe miał ogłosić ustępstwa rządu po spotkaniu z delegacją „żółtych kamizelek" (gilets jaunes). Ale do rozmów nie doszło, bo część protestujących, w tym inicjatorka ruchu, bretońska psycholożka Jacline Mouraud, przyznała, że dostała z tego powodu groźby śmierci, zaś inni uznali, że nie chcą mieć nic wspólnego z władzami.