Gdzie mieszkają żebrzące w centrach handlowych rumuńskie kobiety? We Wrocławiu jadą do swych slumsów na tyłach fabryki środków czystości Pollena-Cussons.
Nie mają daleko, raptem kilka kilometrów. Za Praktikerem skręcają w lewo, w brukowaną uliczkę. Wzdłuż płotu okalającego fabrykę proszków do prania, mijając zarośla, docierają do swego osiedla na niewielkiej polance. Kilkaset metrów dalej wije się starorzecze Odry.
Do obozowiska niełatwo trafić. Nawet okoliczni mieszkańcy, którzy widują te rumuńskie rodziny, nie za bardzo potrafią pokazać drogę. Wskazują ją puste torby foliowe z Biedronki, plastikowe butelki po najtańszych napojach i opakowania po serku wiejskim.
Do ustawionych w literę L szałasów prowadzą również koleiny samochodowe. Nie wszyscy wracają z pracy w mieście na piechotę.
Kształty szałasów to nie efekt fantazji ich mieszkańców. Do budowy używają wszystkiego, co im wpadnie w ręce: starych desek, kartonów, blachy. Część materiałów podrzucił im mieszkający w pobliżu Edward Dech. Miał trochę starych desek, niepotrzebne skrzydło drzwiowe. – Niech biorą, bo to osiedle się rozbudowuje – pan Edward najbardziej martwi się, jak Rumuni z gromadą dzieci przetrwają zimę. Nie ma nic do mieszkańców barakowiska, choć narzeka trochę na ich sąsiedztwo. Denerwuje go, że nawet latryny nie zbudowali. – Załatwiają się gdzie popadnie – mówi.