Ludzie, którzy chcą ratować Mazury

Jak Sadyba walczy o przyrodę. Porzucili duże miasta i zamieszkali gdzieś w lasach Krainy Wielkich Jezior. Gdy zobaczyli, że jest ich więcej, założyli stowarzyszenie. Po co? – Żeby ratować cenne tereny i kulturę Mazur – odpowiadają.

Aktualizacja: 29.07.2008 17:47 Publikacja: 29.07.2008 04:30

Ludzie, którzy chcą ratować Mazury

Foto: Rzeczpospolita

Aleksander Potocki od 14 lat mieszka na Mazurach. Od czterech działa w stowarzyszeniu Sadyba. – Jestem dumnym członkiem założycielem stowarzyszenia – mówi.

W 2004 r. Sadybę wymyślili Danuta i Krzysztof Worobcowie. – Przyjechaliśmy na Mazury w 1992 roku i... zostaliśmy – mówią.

Sadyba od czterech lat walczy z drogowcami, którzy tną przydrożne aleje. Walczy o zapomniane, ale cenne budynki i inne dobra kultury pozostawione przez rdzennych mieszkańców. – Staramy się zachować wartości kulturowe i przyrodnicze Mazur – tłumaczą Worobcowie.

Kiedy stowarzyszenie zaczynało działać, miało niemal wszystkich przeciw sobie. Ludzie nie rozumieli, dlaczego przez kilka osób blokowana jest przebudowa drogi. Samorządowcy wściekali się, że znów ktoś z „obcych” próbuje zatrzymać rozwój gminy.

– Mieszkałem wcześniej w Berlinie, ale z żoną marzyliśmy o hodowli jeleni. Nie chcieliśmy zabijać zwierząt, tylko handlować ich porożem – wspomina Krzysztof Worobiec. Z wykształcenia jest geografem, żona Danuta skończyła ekonomię. – Z hodowli jeleni nam nic nie wyszło, a z czegoś musieliśmy żyć. Mazury na początku lat 90. to była prawdziwa pustynia turystyczna – opowiadają Worobcowie.

Tak zrodził się pomysł na pensjonat. Worobcowie mieli już wtedy działkę w Kadzidłowie. To niewielka miejscowość położona w lesie pod Mikołajkami. Mieszkają tu zaledwie cztery osoby. Do Kadzidłowa jedzie się szutrową drogą. Na posesji Worobców stoją trzy domy. Tylko pierwszy, położony najbliżej drogi, był tutaj od zawsze. Kolejne dwa Worobcowie ściągnęli z różnych części Mazur. – Chcieliśmy rozbudować stojący na posesji budynek gospodarczy, dlatego kupiliśmy ten dom – mówi Worobiec, pokazując na budynek, w którym prowadzi wraz z żoną oberżę. Budynek był zrujnowany. – Rozebraliśmy go, numerując każdą belkę i tak odbudowaliśmy go w nowym miejscu.

Trzeci budynek to prawdziwa perełka architektoniczna. Chata należała do Polskiej Akademii Nauk. Niszczała. Worobcowie pisali listy, by PAN ratowała zabytek. I nic. W końcu zawalił się dach i wtedy... – PAN sprzedała nam budynek. Przenieśliśmy go i zrekonstruowaliśmy – mówią z dumą Worobcowie. – W Polsce są tylko dwie takie chaty – jedna u nas, druga w skansenie w Olsztynku.

W trzecim budynku Worobcowie urządzili muzeum. Zgromadzili tam dawne maszyny, narzędzia czy meble. Wszystko to kiedyś służyło Mazurom. – O budynkach uczyliśmy się z książek i jeżdżąc po Mazurach. Zauważyliśmy wtedy, że my coś próbujemy ratować, a inni to dewastują. Tak zrodził się pomysł na stowarzyszenie. Chcieliśmy ratować architekturę wiejską – wspomina małżeństwo.

Jednym z członków założycieli Sadyby był Aleksander Potocki. Matka Aleksandra, Niemka, była wieloletnią korespondentką DPA w Warszawie. Ojciec Polak kochał Mazury. – W każde wakacje zabierał mnie i siostrę nad Bełdany – wspomina Aleksander.

14 lat temu w Gałkowie niedaleko Rucianego-Nidy Potocki założył restaurację. – Budynek, w którym się znajduje, pochodzi ze Sztynortu w gminie Węgorzewo. Popadał w ruinę, kupiłem go i odbudowałem – mówi. Pokazuje zdjęcia. Mazurska chata była zrujnowana. – Kupiliśmy inne zniszczone budynki, by zrekonstruować ten dom – opowiada. Do Gałkowa ściągnął przyszłą żonę z... Sydney. – Nie była zachwycona, ale pokochała to miejsce – twierdzi Aleksander.

Czy zamieniłby Mazury na inne miejsce? – Nigdy. Żal mi, że czasami muszę jechać do Warszawy, by coś załatwić – mówi.

Sadyba to inaczej osada. – Przez cztery lata udało nam się uratować ponad 100 budynków – mówi Worobiec.

Ale Sadyba to nie tylko uratowane domy, ale też cmentarze, a przede wszystkim bezcenne aleje drzew. Kiedy w 2004 r. Worobiec w lokalnych mediach mówił, że drogowcy tną przydrożne drzewa bez opamiętania, wielu patrzyło na niego z politowaniem. Wiosną tego roku Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport o wycince drzew na Mazurach. – Okazało się, że mieliśmy rację – mówi Worobiec.

NIK przyznał, że drogowcy tną drzewa bez głowy.

Ostatnio o pomoc Sadybę prosiły osoby z województw pomorskiego i zachodniopomorskiego – drogowcy chcieli wyciąć aleję drzew. Pod Zieloną Górą interwencja Sadyby przyniosła niespodziewany efekt – całą aleję drzew konserwator zabytków uznał za zabytek.

Sadybę o pomoc zaczęli też prosić samorządowcy. Piotr Jakubowski, burmistrz Mikołajek, kilka lat temu sam starł się z Sadybą, kiedy ta próbowała zatrzymać wycinkę alei w jego gminie. Teraz, kiedy drogowcy próbują zniszczyć jezioro Tałty, sam zadzwonił i prosił o pomoc.

Masz pytanie, wyślij e-mail do autora: m.kowalewski@rp.pl

Aleksander Potocki od 14 lat mieszka na Mazurach. Od czterech działa w stowarzyszeniu Sadyba. – Jestem dumnym członkiem założycielem stowarzyszenia – mówi.

W 2004 r. Sadybę wymyślili Danuta i Krzysztof Worobcowie. – Przyjechaliśmy na Mazury w 1992 roku i... zostaliśmy – mówią.

Pozostało 94% artykułu
Społeczeństwo
Pogoda szykuje dużą niespodziankę. Najnowsza prognoza IMGW na 10 dni
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Burmistrz Głuchołaz: Odbudowa po powodzi odbywa się sprawnie
Społeczeństwo
Ostatnie Pokolenie zapewnia Polaków: Nie jesteśmy przeciwko wam
Społeczeństwo
Znamy Młodzieżowe Słowo Roku 2024. Co oznacza "sigma"?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Społeczeństwo
53-letnia kobieta została raniona w głowę. W okolicy policjanci ćwiczyli strzelanie