Andrzej B. w lutym tego roku wysłał bratu do lubelskiego Aresztu Śledczego kartę telefoniczną. Po paru dniach dostał informację, że kilka tygodni wcześniej Krzysztofa zwolniono. – Zdziwiliśmy się z mamą, bo nie mieliśmy o niczym pojęcia – mówi „Rz” Andrzej B. – Brat nie zgłosił się do domu.Rodzina zaczęła szukać 46-letniego Krzysztofa. Najpierw w areszcie. – Dyrektor oświadczył, że Krzysiek ma przerwę w odbywaniu kary i nie śledzi, co się z nim dzieje – wspomina Andrzej B.
Kilka dni później zadzwonił do niego współwięzień brata. – Powiedział, że Krzyśka zabrali nieprzytomnego do szpitala i tam na drugi dzień zmarł. Byłem w szoku, bo przez prawie miesiąc nikt nam nic nie powiedział – opowiada.
Lekarz z pogotowia podejrzewał przedawkowanie leków, bo Krzysztof pożyczał od współwięźniów tabletki od bólu głowy (był uzależniony od narkotyków, nałóg zaprowadził go do więzienia). Nieprzytomnego więźnia strażnicy z aresztu zawieźli do szpitala na oddział toksykologiczny. Był wieczór 24 stycznia.
Nazajutrz sąd – na wniosek dyrektora aresztu – zgodził się na przyznanie Krzysztofowi trzymiesięcznej przerwy w odbywaniu kary w związku z zagrożeniem życia. Jeszcze tego samego dnia po południu Krzysztof zmarł w szpitalu. – Ten człowiek nie mógł być leczony w warunkach aresztu. A z chwilą wydania postanowienia o przerwie w odbywaniu kary stał się wolnym człowiekiem i nikogo z aresztu nie interesuje, co się z nim dzieje – tłumaczy wicedyrektor Aresztu Śledczego w Lublinie Stanisław Staszek. Nie przypomina sobie, aby szpital lub policja oficjalnie zawiadomiły areszt o śmierci mężczyzny.
Jak wykazała sekcja zwłok, do ustaleń której dotarła „Rz”, Krzysztof nie zmarł wcale w wyniku przedawkowania leków, lecz z powodu urazu głowy. Spowodowało go najprawdopodobniej tępe i twarde narzędzie.