– Zdarza się, np. podczas lotu śmigłowcem, że naszą uwagę zwraca charakterystyczny dym w środku lasu. Bywają donosy – wymienia Baranowski. W Czarnej Białostockiej żartują, że bimbrownictwo na Podlasiu promuje sama policja. – Pilnują jakości, bo likwidują najgorsze bimbrownie – śmieje się burmistrz Matejko. Ale po chwili zastrzega: – Podobno najgorsze, bo ja nie pijam bimbru. W ogóle nie przepadam za wódką.
[srodtytul]Ojciec uczył, ile czekać z fermentacją[/srodtytul]
Rano Marcin prowadzi mnie na lekcję pędzenia samogonki do Ryśka. Bezrobotny 50-latek mówi szybko, trudno zdążyć z notatkami. Popędza i nerwowo instruuje. Stawia warunki: żadnych nazwisk, opisywania drogi, charakterystyki miejsca. Na koniec zastrzega: – Bez zdradzania receptury. Renomę stracę, jak pół Polski to przeczyta.
Jest jeszcze przed południem, ale w lesie półmrok. Przed oczami wyrasta ściana z czarnej, grubej folii. Za nią kotły, piece, skrzynie. Jeszcze niedawno połączone rurkami, zaworami, rynienkami pracowały pełną parą, teraz Rysiek musi zdemontować instalacje i ukryć, bo jest za zimno, żeby mogła pracować. Obok wykopał kanał, którym doprowadził do bimbrowni wodę z pobliskiego strumienia.
– Tu zacier sobie fermentuje – Rysiek pokazuje kilkusetlitrową drewnianą skrzynię. Potem mieszanka ląduje w kotle ogrzewanym przez skonstruowany samodzielnie piec. Opary alkoholu skraplają się do rurki, która schładzana jest w kolejnym kotle wyposażonym w zawór. Stamtąd do wiadra spływa alkohol. – 30 proc., jeszcze nie nadaje się do picia – zastrzega bimbrownik.
Destylację trzeba kilka razy powtórzyć. Im samogon mocniejszy, tym lepszy. Idealny ma 55 – 60 proc.