Biopiractwo na oczach świata

Odchudzający kaktus, antyrakowe kwiaty mogłyby dać dochód biednym krajom. Gdyby nie praktyki z czasów kolonialnych.

Publikacja: 18.05.2013 02:04

Ryż basmati, hit eksportowy Indii, na którym chcieli zarobić Amerykanie.

Ryż basmati, hit eksportowy Indii, na którym chcieli zarobić Amerykanie.

Foto: AFP

Genetyczne bogactwo światowej przyrody nie jest równo rozdzielone. Większość występujących na ziemi gatunków przypada na zaledwie kilkanaście krajów, głównie w strefie tropikalnej. Poza Australią i USA wszystkie pozostałe należą do grupy rozwijających się. Są tam południowoamerykańskie Brazylia, Meksyk, Kolumbia, Peru, Wenezuela i Ekwador, afrykańskie RPA, Demokratyczna Republika Konga i Madagaskar, azjatyckie Chiny, Malezja, Filipiny, Indie, Indonezja i oceaniczne wyspy Papui-Nowej Gwinei.

Przez lata były terenem swobodnego działania zachodnich naukowców, ale również wielkich koncernów, które w naturze szukały specyfików leczniczych, kosmetycznych czy cennych składników pożywienia. Kraje dostawcy dawały genetyczne bogactwo przyrody, często w połączeniu z tradycyjną wiedzą lokalnych ludów o sposobach jego zastosowania. Zachodnie koncerny dawały pieniądze na rozwój produktu i jego marketing. Ale ci pierwsi nic za swój wkład nie dostawali, a często nawet nie wiedzieli, że ich bogactwo i wiedza przynoszą korzyści nieznanym firmom. Dopiero przypadki spektakularnego wykorzystania, a mówiąc wprost – akty kradzieży, doprowadziły do prób ucywilizowania tego procederu.

Przykład z Madagaskaru

Jednym z pierwszych i najbardziej znanych przykładów biopiractwa jest pochodzący z Madagaskaru barwinek różowy. Od wieków stosowany przez lokalną ludność w celach leczniczych, przyciągnął uwagę koncernu farmaceutycznego Eli Lilly. W latach 50. XX wieku przeprowadził on badania nad tą rośliną i odkrył jej właściwości przydatne w leczeniu białaczki i ziarnicy.

To prawda, że nie w tym celu używali barwinka mieszkańcy Madagaskaru, ale gdyby nie fakt, że to oni stosowali przez lata roślinę w celach leczniczych, amerykański koncern nigdy by się nią nie zainteresował. Eli Lilly nie dbał o prawa pierwotnych odkrywców barwinka, mimo że na swoich lekach zrobił fortunę.

W 2000 roku teksańska firma Ricetec opatentowała w USA ziarna ryżu, który od wieków hodowany jest w Azji. Odmiana basmati, najdroższy z rodzajów tego ziarna, jest hitem eksportowym Indii. Gdy okazało się, że to Teksańczycy przypisują sobie zasługę w jego stworzeniu, przenosząc ziarno po prostu na amerykańska glebę, indyjski rząd i organizacje pozarządowe wystąpiły ze zmasowaną kampanią. Ostatecznie amerykański urząd anulował znaczną część patentu.

O sprawie było głośno na początku tego wieku, a więc pięć lat po uchwaleniu konwencji o bioróżnorodności, która przewiduje konieczność uzyskania zgody na użycie zasobów genetycznych przyrody od kraju, z którego się go pozyskuje. A także przewiduje obowiązek dzielenia się zyskami. Konwencji brakowało jednak szczegółów i w praktyce jej zalecenia były tylko częściowo stosowane.

To dlatego w 2010 roku uchwalono tzw. protokół z Nagoi, który stanowi uszczegółowienie konwencji. Ma wejść w życie w 2014 roku, jeśli ratyfikuje go przynajmniej 50 państw. Na razie zrobiło to 15. Unia Europejska jest w trakcie procesu ratyfikacji protokołu. Ostateczne głosowanie ma się odbyć we wrześniu. Jeśli 28 państw UE (już wtedy z Chorwacją) przyjmie to międzynarodowe porozumienie, jest szansa na jego wejście w życie zgodnie z planem w 2014 roku. Ucywilizuje to handel zasobami genetycznymi.

– Pieniądze i ekspertyza są na północy, zasoby genetyczne na południu – mówi „Rz" Christiane Gerstetter z Instytutu Ekologicznego w Berlinie. Według niej problem polega na tym, że nie ma szczegółowego prawa, jak tym zarządzać. – O zasoby genetyczne starają się międzynarodowe korporacje, ale też instytuty naukowe. Niektórzy od lat stosują własny kodeks, np. ogrody botaniczne. Ale potrzebne jest porozumienie obejmujące wszystkie kraje: dawców zasobów i ich użytkowników – mówi Gerstetter.

Kłopot ze szczegółami

Wiele państw, jak RPA, Brazylia, Chiny, ma własne krajowe przepisy zobowiązujące zagranicznych biorców zasobów genetycznych do uzyskania zgody i zapłaty. Nie ma jednak możliwości śledzenia każdego człowieka, który wjedzie np. do dżungli amazońskiej, pobierze stamtąd jakiś element natury i potem go skomercjalizuje.

Złap mikołajkową okazję!

Cały rok z rp.pl
za jedyne 99 zł

KUP TERAZ

Brazylia nie ma możliwości ścigania poza swoimi granicami tych, którzy nie przestrzegają jej przepisów, nie zawsze będzie też wiedziała, że np. w Europejskim Urzędzie Patentowym złożony został wniosek o patent na nowy specyfik. Stąd bierze się konieczność wprowadzenia przepisów również w krajach korzystających z tych zasobów, w tym np. określenia, że urząd patentowy musi za każdym razem zażądać od wnioskodawcy informacji o porozumieniu z krajem, z którego dany zasób genetyczny pochodzi.

Jednak nawet szczęśliwa ratyfikacja protokołu z Nagoi nie rozwiąże problemu sprawiedliwego podziału zysków. Dokument ten nie określa bowiem szczegółów, co z zasobami genetycznymi, które już raz zostały wywiezione z ojczyzny w czasach, gdy nikt o żadnym dzieleniu się zyskami nie myślał. Proceder trwa od kilkuset lat, rozpoczął się wraz z kolonizacją. Dobrym przykładem tego dylematu jest roiboss. Nikt nie będzie żądał zgody ani pieniędzy od producentów herbaty, którzy od lat dostarczają ją na półki całego świata, protokół z Nagoi jednoznacznie taką możliwość wyklucza. Ale co z nowymi produktami? Koncern Nestle wystąpił o opatentowanie produktów kosmetycznych z wykorzystaniem roiboss. On sam, jak i inne firmy, uważają, że składnik raz wywieziony jest już darmowy. Jest gdzieś w ogrodach botanicznych czy genetycznych bankach danych i można z niego korzystać bez potrzeby kontaktowania się z krajami pochodzenia. Innego zdania są zwolennicy szerszego stosowania protokołu z Nagoi.

– Każde nowe użycie komercyjne danego zasobu genetycznego musi spełniać te same warunki: uzyskania wcześniejszej zgody i podzielenia się zyskami z krajami pochodzenia – uważa Francois Meienberg z organizacji pozarządowej Deklaracja Berneńska. Według niego większość zasobów została już bowiem wywieziona. – Nie możemy legitymizować trwającego od 400 lat biopiractwa – mówi Meienberg. Dlatego lobbuje w UE na rzecz właśnie takiego aplikowania protokołu z Nagoi w prawie europejskim. Ostateczna decyzja zapadnie we wrześniu.

Gra o bilion

Deklaracja Berneńska i inne organizacje śledzą przypadki biopiractwa na całym świecie. Zaapelowały do rządu Szwajcarii, która jest siedzibą znanych koncernów farmaceutycznych, o obronę praw ludu San, czyli Buszmenów z krajów południowej Afryki.

Od lat używali oni kaktusa hoodia jako środka hamującego uczucie głodu – niezwykle przydatnego w długich myśliwskich wyprawach. Tę wiedzę wykorzystano bez ich zgody i bez dzielenia się zyskami. Inny przykład to wykorzystanie i opatentowanie, bez wiedzy i korzyści dla lokalnej ludności, specyfików pochodzących z południowoafrykańskiej odmiany pelargonii, wykorzystywanej tradycyjnie w leczeniu dolegliwości układu oddechowego. Po skutecznej akcji organizacji pozarządowych Europejskie Biuro Patentowe anulowało też patent przyznany uprzednio amerykańskiemu koncernowi, który zaczął produkować olej z drzewa miodli indyjskiej. To najsilniejszy biopestycyd, czyli środek owadobójczy nieszkodliwy dla środowiska naturalnego, który stosuje się od wieków w Indiach.

A jest o co walczyć. Szacuje się, że obroty produktami wykorzystującymi zasoby genetyczne sięgają od 700 mld do 1,2 biliona dolarów rocznie. Największy w tym udział mają produkty rolne, czyli przede wszystkim żywność, potem farmaceutyki i parafarmaceutyki, nasiona, kwiaty, kosmetyki oraz inne produkty biotechnologiczne.

Genetyczne bogactwo światowej przyrody nie jest równo rozdzielone. Większość występujących na ziemi gatunków przypada na zaledwie kilkanaście krajów, głównie w strefie tropikalnej. Poza Australią i USA wszystkie pozostałe należą do grupy rozwijających się. Są tam południowoamerykańskie Brazylia, Meksyk, Kolumbia, Peru, Wenezuela i Ekwador, afrykańskie RPA, Demokratyczna Republika Konga i Madagaskar, azjatyckie Chiny, Malezja, Filipiny, Indie, Indonezja i oceaniczne wyspy Papui-Nowej Gwinei.

Przez lata były terenem swobodnego działania zachodnich naukowców, ale również wielkich koncernów, które w naturze szukały specyfików leczniczych, kosmetycznych czy cennych składników pożywienia. Kraje dostawcy dawały genetyczne bogactwo przyrody, często w połączeniu z tradycyjną wiedzą lokalnych ludów o sposobach jego zastosowania. Zachodnie koncerny dawały pieniądze na rozwój produktu i jego marketing. Ale ci pierwsi nic za swój wkład nie dostawali, a często nawet nie wiedzieli, że ich bogactwo i wiedza przynoszą korzyści nieznanym firmom. Dopiero przypadki spektakularnego wykorzystania, a mówiąc wprost – akty kradzieży, doprowadziły do prób ucywilizowania tego procederu.

Pozostało jeszcze 85% artykułu
Społeczeństwo
Niemcy: Ostatnie Pokolenie zmienia nazwę. „Blokady na drogach nie są już naszym celem”
Społeczeństwo
Finlandia: Obywatele chcą, by ich kraj mógł używać min przeciwpiechotnych
Społeczeństwo
Turyści trafili do szpitala na Fidżi. Minister zapewnia, że alkohol w kurorcie nie był skażony
Społeczeństwo
Złapali zabójcę generała Kiriłłowa. To fatalna wiadomość dla milionów imigrantów w Rosji
Społeczeństwo
Podcast „Rzecz w tym”. Anas Adi: Syria będzie krajem demokratycznym i tolerancyjnym
Materiał Promocyjny
Nest Lease wkracza na rynek leasingowy i celuje w TOP10