Głównie policjanci z prewencji, ale też kryminalni, a nawet antyterroryści zostali zaangażowani do studzenia nastrojów grupy narodowców i kiboli, którzy zakłócili wykład znanego socjologa prof. Zygmunta Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim.
Do incydentu doszło w sobotę. Po przywitaniu Baumana przez prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza grupa kilkudziesięciu osób zaczęła gwizdać i wznosić okrzyki „Precz z komuną”, „Norymberga dla Komuny”, „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę” odnosząc się do stalinowskiej przeszłości naukowca.
Kwadrans później po interwencji policji, protestujący opuścili salę wykładową.
Nie doszło do przepychanek ani bezpośredniej interwencji policjantów. 15 osobom postawiono zarzuty zakłócenia porządku. To wykroczenie, za które grozi areszt, ograniczenie wolności lub grzywna do 5 tys. zł.
Zachowanie narodowców spotkało się z powszechną krytyką, głównie ze względu na szacunek dla wolności debaty i sprzeciw wobec naruszania autonomii uczelni. Pojawiły się jednak też kontrowersje związane z ogromem środków, jakie przygotowała policja do uspokojenia sytuacji. Funkcjonariusze mieli butle do rozpylania gazu oraz broń gładkolufową. Antyterroryści w kominiarkach, zwykle kojarzeni z akcjami zatrzymywania gangsterów. Czy policja nie przesadziła?
Policja twierdzi, że siły były adekwatne do sytuacji. – Mieliśmy informacje, że może dojść do zakłócenia porządku, wykład był otwarty, wejść mógł każdy i wnieść jakieś niebezpieczne przedmioty – mówi „Rz” Paweł Petrykowski, rzecznik dolnośląskiej policji. Po co ściągnięto antyterrorystów? – Są oni angażowani w różnych sytuacjach, trudno było przewidzieć jak rozwiną się zdarzenia – przekonuje i dodaje, że w zabezpieczeniu brali udział policjanci z różnych komórek: z prewencji oraz kryminalni.