Krzysztof Rawa z Londynu
Wśród wimbledońskich opowieści ta o loży królewskiej wydaje się wciąż niedokończona. Wprawdzie Jej Wysokość królowa Wiktoria nie zwróciła swej uwagi na pączkujący turniej tenisowy w południowo-zachodnim Londynie, ale związki rodziny królewskiej z Wimbledonem zaczęły się przecież dawno.
Kronikarze dość przekornie zaświadczają, że pierwszymi szlachetnie urodzonymi gośćmi turnieju byli Wielka Księżniczka Anastazja i Wielki Książę Michał Romanow w 1906 roku. Rosyjska monarchia widać przetarła szlak brytyjskiej – rok później książę i księżna Walii Maria przybyli na korty, książę zaakceptował propozycję objęcia stanowiska prezesa klubu, oboje patrzyli na mecze aż do burzy, która zakończyła rywalizację. W 1910 król Jerzy V zgodził się być patronem klubu.
Panujący władca odwiedził turniej po raz pierwszy w 1919 roku. Z królową Marią tego lata mieli życzenie spojrzeć na grę nawet dwa razy. Emocji wystarczyło na tyle, by królewska para przybyła kolejny raz w roku 1926 i wręczyła nagrodę zwycięzcy singla, którym był Francuz Jean Borotra. Monarchia tak naprawdę miała jeszcze jeden powód, by odwiedzić turniej. Otóż w debla zagrał książę Yorku, następca tronu (późniejszy król Jerzy VI), przy okazji młody tata, bo wiosną 1926 roku urodziła się przyszła królowa Elżbieta II.
Brytania czasem rządzi
Książę znany był z zamiłowania do różnych sportów, więc nie odmówił partnerstwa swemu mentorowi i doradcy, Sir Louisowi Greigowi, ówczesnemu tenisowemu mistrzowi Royal Air Force (ten tytuł automatycznie dawał miejsce w drabince rozgrywek).
Para Greig i książę jednak przegrała w pierwszej rundzie z Arthurem Gore i Herbertem Roperem Barrettem 1:6, 3:6, 2:6, a że czasy Henryka VIII minęły, lochy Tower i kat zwycięzcom nie groziły. Jerzy VI pozostaje na razie jedynym władcą brytyjskim grającym w Wimbledonie, potomkowie królewscy, wzorem innych przodków poprzestają na odwiedzaniu loży, wręczaniu pucharów zwycięzcom i przypominaniu, że monarchia ma się dobrze.