Utonięcie było przyczyną śmierci młodego małżeństwa spod Warszawy, które w ubiegły wtorek pływało rekreacyjnie motorówką po Jeziorze Mikołajskim – ujawnia olsztyńska prokuratura. Rodzice wskoczyli do wody, by uratować czteroletnią córeczkę – nie mieli na sobie kapoków, choć te, jak ustaliła policja, były na wyposażeniu wynajętej przez nich łodzi. Dziewczynkę wyłowiono całą i zdrową – unosiła się na wodzie dzięki pomarańczowej kamizelce ratunkowej, w którą była ubrana.
Utonięcia w Polsce
– Odnaleźli ją żeglarze, myśląc, że w wodzie pływa kapok. Kiedy podpłynęli, okazało się, że to dziecko – mówi mł. asp. Paulina Karo, rzeczniczka mrągowskiej policji. Ciała rodziców wydobyli płetwonurkowie następnego dnia – zostały odnalezione na głębokości 11 metrów.
Tragedia wydarzyła się 31 lipca na rozlewisku jezior Mikołajskiego, Śniardw i Bełdan. – To bardzo uczęszczane miejsce, gdzie potrafi pojawić się w jednej chwili nawet kilkadziesiąt łodzi, żaglówek, jachtów. Dlatego jest to miejsce niebezpieczne, gdzie niewielka fala, mocny, podwodny prąd czy podmuch wiatru potrafi spowodować tragiczne w skutkach zdarzenie – mówi nam Michał Warchoł, kierownik stacji ratownictwa WOPR w Mikołajkach. Rozlewisko w najwęższym miejscu ma ok. 100 metrów, w najszerszym – około kilometra.
Przyczyny tragicznego zdarzenia wyjaśnia policja i prokuratura. – Czekamy na wyniki badań toksykologicznych osób zmarłych. Powołany zostanie także biegły, który oceni stan techniczny łodzi, jej wyposażenie. Ustalamy, czy osoby te pływały zgodnie z przepisami. Wstępne ustalenia wskazują, że był to nieszczęśliwy wypadek. Z pośrednich relacji świadków wynika, że rodzice wskoczyli do wody, by ratować córkę – przyznaje Daniel Brodowski, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Olsztynie.