Ałła wraz z dziećmi i matką właśnie przyjechała do małej cichej wsi pod Rzeszowem. Czekał tu na nich dom z kilkoma łóżkami, świeżą pościelą i gorącą herbatą. Uśmiecha się szczęśliwa, że po długiej podróży wreszcie dotarła do spokojnego miejsca. Ale gdy zza uchylonego okna dochodzi dźwięk samolotu odrzutowego, kuli się, a na jej twarzy widać przestrach. – To Ruscy? – pyta niespokojnie.
Dopiero po dłuższej chwili udaje się ją uspokoić i wytłumaczyć, że nad Podkarpaciem latają polskie i amerykańskie samoloty patrolowe. Właśnie po to, by rosyjska armia nie odważyła się tu zbliżyć. – To się nazywa reakcja dezadaptacyjna – wyjaśnia psychoterapeutka Natalia Tymec, Ukrainka mieszkająca w Przemyślu. Od początku wojny jako wolontariuszka pomaga uchodźcom, by doszli do siebie po ciężkich przeżyciach. Fachowo mówiąc: udziela interwencji kryzysowej. – Najlepiej, by interwencja nastąpiła do 48 godzin po ciężkich przeżyciach – zauważa.